Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Klimatarianizm, czyli dieta, która ma jak najmniej szkodzić klimatowi. To przyszłość jedzenia?

Hasło 'klimatarianizam' pojawia się w Google nieco ponad tysiąc razy. Czy to znaczy, że zasady tej diety są Polakom całkowicie obce? A może stosujemy się do nich, nawet nie wiedząc, że istnieje jakaś oficjalna nazwa? Sprawdźmy.
.get_the_title().

Jako konsumenci zaczynamy mieć coraz większość świadomość tego, jak nasze codzienne nawyki – także jedzeniowe – wpływają na środowisko. Dieta roślinna i kuchenne zero waste to kulinarne trendy ostatniej dekady, które nieźle się już u nas zadomowiły. Czy to jest jednak wszystko, co da się zrobić, walcząc ze zmianami klimatycznymi w kuchni?

Klimatarianie uważają, że trzeba się postarać jeszcze bardziej – nasze codzienne wybory żywieniowe będą właściwe tylko wówczas, kiedy weźmiemy pod uwagę dobro naszej planety.

Klimatarianizm teoretycznie nie jest nowym zjawiskiem. 'The New York Times’ umieścił to słowo na liście 'The top new food words for 2015′. Zdefiniował je wtedy jako 'dietę, która za cel stawia sobie odwrócenie skutków zmian klimatycznych, poprzez jedzenie produktów lokalnych (aby ograniczyć ślad węglowy transportu), wybór drobiu i wieprzowiny zamiast wołowiny i baraniny (aby ograniczyć emisję gazów) i zużywanie każdej części produktu (np. ogryzków, skórek od sera)’. Ta definicja z jednej strony nakreśla pewne ramy, w których powinna mieścić się dieta klimatariańska, z drugiej jednak – nie podaje zbyt wielu konkretów. I może dziwić, że w żaden sposób nie odnosi się do ograniczenia mięsa lub całkowitego wyeliminowania go z jadłospisu.

Dla klimatarian rodzaj wybieranego jedzenia nie ma znaczenia – nie chodzi o to, czy jest to mięso, warzywa czy nabiał.

Liczy się ślad węglowy, jaki pozostawia dany produkt w trakcie swojego cyklu życia, czyli od początku uprawy czy hodowli jego składników do momentu, kiedy znika z naszego talerza.

Alyson McPhee/Unsplash

Jeśli chodzi o emisję gazów cieplarnianych, to oczywiście produkty roślinne wypadają dużo lepiej niż odzwierzęce. Szacuje się, że typowa dla krajów rozwiniętych dieta bogata w mięso jest co najmniej 2-2,5 razy bardziej emisyjna niż dieta roślinna.

Według raportu PCC Climate Change and Land z 2019 roku dzienny ślad węglowy weganina to ok. 2,5 kg dwutlenku węgla, wegetarianina – 3,2 kg, a mięsożercy – nawet do ok. 7 kg.

I to w przypadku spożycia zaledwie 100 g mięsa, choć duże znaczenie ma też jego rodzaj. 'The New York Times’ słusznie zauważył, że lepiej rezygnować z tego, które pochodzi od tzw. przeżuwaczy, ponieważ fermentacja materii organicznej w ich wnętrznościach prowadzi do produkcji metanu, uwalnianego później do atmosfery. Jedna krowa emituje dziennie co najmniej tysiąc litrów gazów. Po oczyszczeniu przekłada się to na nawet ok. 250-300 litrów metanu.

Ślad węglowy wegetarian może z kolei ulegać zwiększeniu, jeśli w ich diecie jest dużo produktów mocno przetworzonych, jak choćby kotlety sojowe, czy pochodzących z zagranicy, jak egzotyczne owoce. Dlatego klimatarianizm stawia na jedzenie produktów zakupionych lokalnie i sezonowych. Droga naszego jedzenia z pola na talerz powinna więc być jak najkrótsza – zarówno w sensie czasowym, jak i odległości. Problemem może być to, że obecnie jako konsumenci mamy jedynie dość ogólną wiedzę o faktycznym śladzie węglowym danej potrawy – wiemy, że opcja wegetariańska będzie lepszym wyborem niż mięsna, ale niekoniecznie słusznie określimy, czy lepiej wziąć mleko sojowe czy migdałowe. A nawet jeśli i to nam się uda, to przecież są różni producenci danego rodzaju produktu. Który z nich zostawia mniejszy ślad węglowy? To przecież zależy od tak wielu czynników: każdego jego składnika, opakowania, dystrybucji etc. Konsument nie posiada takiej wiedzy, a producenci żywności niekoniecznie chcą się nią dzielić. Po pierwsze, ślad węglowy może być duży, więc działaliby na własną niekorzyść.

Po drugie, nawet jeśli byłby do przyjęcia, to podanie takiej informacji wiązałoby się dla nich z dodatkowym kosztem, bo trzeba by zatrudnić osoby, które go obliczą i umieścić tę informację na opakowaniu.

Takie rozwiązanie jest jak najbardziej możliwe do wprowadzenia, zdaje się jednak, że bez odgórnych nakazów prawnych nie ma szans, żeby stało się powszechną praktyką.

Toa Heftiba/Unsplash

Władze mogą przekonać do tego badania przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Technologicznego w Sydney i Uniwersytetu Duke’a.

Naukowcy stwierdzili, że jeśli wszystkie produkty w sklepie zawierałyby informację o śladzie węglowym, klienci częściej sięgaliby po te bardziej eko.

Czy faktycznie tak by było? Jeśli klimatarianizm zyska na popularności, być może będzie nam dane się o tym przekonać.

Źródło zdjęcia głównego: Kimzy Nanney/Unsplash
Tekst: KD

FOODIE