„Niebieski Wieloryb”, czyli jak fake news zawładnął mediami w 2017 roku
„Niebieski wieloryb” był jednym z najpopularniejszych „virali” 2017 roku. O tym niezwykle chwytliwym medialnie fenomenie, który dopłynął na czoło nagłówków wielu poczytnych serwisów informacyjnych, słyszał pewnie prawie każdy. Zresztą i nam, przyznajemy, odrobinę zbyt dużą otwartością, zdarzyło się prześwietlić ten temat. Ile prawdy skrywa się więc w tej dość surrealistycznej, budzącej grozę historii, która doczekała się nawet ostrzegawczego stanowiska ze strony Ministerstwa Edukacji Narodowej?
Najpierw przypomnijmy pokrótce rzekome reguły gry „Niebieski wieloryb” i jej genezę.
Ofiarami mieli być przede wszystkim pogubieni emocjonalnie nastolatkowie (najczęściej w wieku 14-17 lat), doprowadzani stopniowo przez 50 dni do samobójstwa przez opiekunów sprawujących nad nimi kontrolę online.
Opiekunów zwanych wielorybami. By dołączyć do śmiertelnej zabawy konieczne było znalezienie swojego instruktora – na przykład poprzez określone hashtagi – i narysowanie (lub… wycięcie) na dzień dobry tytułowego pływającego ssaka na ręce.
Komunikacja miała zaś być profilowana w taki sposób, by wraz z konkretnymi zadaniami wyrządzić maksymalne szkody w psychice ofiary. Odbywała się więc ponoć regularnie w godzinnach porannych, np. ok 4:00, generując nieustanne zmęczenie i niewyspanie, a oprócz budzenia, dołujących rozmów i próśb o samookaleczanie, w jej zakres wchodził też przymus słuchania przez nastolatków „smutnej muzyki”, siedzenia na skraju dachu czy przytłaczanie ich depresyjnymi obrazkami. W efekcie złożyło się to według doniesień na ponad 130 ofiar, a ewentualne przerwanie toksycznego kontaktu uniemożliwiane było poprzez upokarzające szantaże.
Wiadomo, że miejskie legendy kwitną i utwierdzają się bardzo szybko. Ta, na pozór całkiem prawdopodobna, chwyciła mocno – nie tylko wśród rozkochanych w teoriach spiskowych dyletantów, którzy falowo rozprzestrzeniali informacje o istnieniu fake’owego potwora, ale także wśród zwykłych użytkowników internetu. Zresztą nie tylko. Ostrzegawczy komunikat, oparty najwyraźniej wyłącznie na krzykliwych rewelacjach prasowych, wydało nawet na naszym poletku… Minsterstwo Edukacji Narodowej, a brzmiał on tak:
Z doniesień medialnych wynika, że początek gry „Niebieski wieloryb” miał miejsce w Rosji, gdzie już ponad setka młodych internautów popełniła samobójstwo. (…) Z informacji uzyskanych przez MEN wynika, że aktualnie Prokurator Okręgowy w Szczecinie prowadzi śledztwo w sprawie usiłowania doprowadzenia trójki małoletnich do targnięcia się na własne życie pod wpływem wspomnianej gry.
Albo:
I tak dalej, i tak dalej – powyższe „stanowiska” to dobra metafora wynikającej z nierzetelności globalnej histerii, jaka wybuchła na całym świecie (począwszy od momentu, gdy temat gry „Niebieski wieloryb” przewinął się przez łamy brytyjskiego „The Sun”). Histerii będącej bardzo na rękę wszelkim internetowym zamordystom – osobom i instytucjom opowiadającym się za większą kontrolą nad aktywnością w sieci.
Entuzjastów teorii spiskowych musimy zmartwić – oprócz nośnych medialnych historii, do dziś praktycznie brak godnych zaufania źródeł i realnych dowodów na to, że niebezpieczeństwo tego typu czyha na młodzież.
Jedyne, jakie zachodzi, to to, że na bazie jakiegoś być może nawet realnego (trudno ocenić) incydentu w Rosji, posłużono się prostym psychologicznym mechanizmem przeniesienia (na wszystkie, skrajnie różne od siebie samobójstwa w tym rejonie) i nadmuchano sztucznego potwora, który może niestety zainspirować kogoś do nieodpowiedzialnych prób realizacji destrukcyjnego zamysłu.
Efektów nie przyniosły też starania dziennikarzy śledczych, którzy bezowocnie próbowali, podszywając się pod nastolatków, znaleźć swojego opiekuna (głównie poprzez rosyjski serwis społecznościowy VKontakte). Jak globalny wymiar przyjęło zjawisko i mania wiązania różnych wydarzeń z grą „Niebieski wieloryb” można sprawdzić na anglojęzycznej wikipedii, gdzie w przejrzystym spisie zebrano rzekomo powiązane z grą incydenty w takich krajach jak Bangladesz, Brazylia, Bułgaria, Indie, Iran, Rosja czy Włochy.
W czasach tak silnego parcia ruchów antyszczepionkowych czy cyrkulujących w obiegu medialnym tez o płaskiej ziemi, fake news o morderczej grze ma idealny nawóz do rośnięcia.
Zresztą, umówmy się, popkultura podobną tematyką ciekawiła się od dawna. Wszystkim, którzy w praktyce chcieliby zobaczyć, jak mogłoby wyglądać wpływanie w taki sposób na czyjąś psychikę, polecamy obejrzeć chociażby tajski film „13 game sayawng” z 2006 roku, gdzie od pierwszego zadania polegającego na zabiciu muchy bohater prowadzony jest za rękę aż do… sprawdźcie sami.
A na odtrutkę i lepsze zrozumienie tego, gdzie może tkwić geneza takich mechanizmów oraz siły z jaką rezonują wszelkiej maści teorie spiskowe – często tym mocniej, im bardziej efektowne i oderwane od rzeczywistości – warto obejrzeć traktujący o pułapkach subiektywizmu i sposobach weryfikacji informacji film Dariusza Hoffmana (szerzej znanego jako SciFun).