Etnocentryzm Europy jest uzasadniony i pożądany bardziej niż kiedykolwiek
’Zainabo Alfani była wdową i matką ośmiorga dzieci, ale też obrotną i zamożna właścicielką kilku sklepów w Kisangani, dużym mieście nad rzeką Kongo na północy Demokratycznej Republiki Konga. Rankiem 5 czerwca 2003 roku kobieta wsiadła do mikrobusu jadącego na wschód do odległego o 700 km miasta Bunia, położonego niedaleko granicy z Ugandą. Zamierza tam dobrze sprzedać złoty naszyjnik, kolczyki, pięć pierścionków oraz kilka diamentów i ma do zrobienia interes. Dlatego zabiera z domu jeszcze pięćset dolarów. Zakłada, że ta kwota uzupełniona dochodem ze sprzedaży kosztowności wystarczy na planowany biznes. Towarzyszy jej trójka młodszych dzieci – 10 letnia Alima, 8 letnia Mulasi i 6 miesieczny synek Yasine. W busie jest ciasno, na targ w Buni jedzie jeszcze kilkanaście kobiet i dziewcząt. Po dziesięciu godzinach podróży, gdy do celu pozostaje około stu kilometrów, wjeżdżają w dżunglę Muvuta Bangi i wtedy słyszą serię strzałów. Kierowca nakazuje kobietom schować się w lesie, a sam zawraca. Przerażone kryją się w chaszczach. Pół godziny później w to miejsce dociera oddział rebeliantów. Wszystkie rozebrać się do naga, krzyczy jedyny z wojskowych, który mówi w suahili. Będą gwałcić – płacze sąsiadka Zainabo. Rebelianci mają inny cel. Uważnie sprawdzają narządy płciowe kobiet. Szukają długich, waginalnych warg. Wycięte są dla posiadacza cennym fetyszem, a stosunek z tak obdarzoną zapewnia zdrowie. Ale kobiety nie spełniają oczekiwań. Oprócz Zainabo, dla pozostałych to wyrok śmierci. 9 minut trwa rzeź, potem milkną jęki posiekanych maczetami ofiar. Zbryzgane krwią ciała leżą rozrzucone w wysokiej trawie. Zainabo widzi wszystko, przytula przerażone córki, obok w trawie leży Yasine. Trzej wojskowi odpychają dziewczynki i rzucają ją na ziemię. Nożem odcinają wargi sromowe, Zainabo wyje z bólu. Dowódca reweliantów rozpina spodnie i gwałci ją, po nim kolejny i następni. Kobieta traci przytomność. Kiedy odzyskuje ją, leży w kałuży krwi. Napastnicy wycieli jej nie tylko wargi sromowe, ale też fragmenty ciała pod piersią oraz z ramienia i z nogi. Dostrzega, że ugotowali je i jedzą. Córki siedzą w trawie przy śpiącym Yasime, płaczą. Pilnujcie go, prosi cicho. Napastnicy kończą jeść i zabierają ją oraz dzieci w głąb dżungli. W drodze mdleje. Odzyskuje przytomność w rebelianskim obozie. Nad ogniem pieką się kawałki ludzkiego ciała. Obok w dwóch metalowych beczkach podgrzewa się woda. Dwaj rebelianci podchodzą do Alimy i Mulasi, zdzierają z nich sukienki. Nie, Zainabo chce krzyczeć, żeby nie gwałcili, że to jeszcze dzieci, ale z jej ust wydobywa się tylko cichy szept. Nie – szepcze jeszcze raz. Mężczyźni nie zamierzają gwałcić dziewczynek. Po zerwaniu sukienek, łapią je pod ramiona, podnoszą w górę i wrzucają do beczek z wrzącą wodą. Rozdzierający krzyk trwa zaledwie kilka sekund. Potem grubym metalowym drutem przebijają brzuchy i żołądek dziewczynek, by ugotowały się wnętrzności. Kobieta znów mdleje. Kiedy budzi się, widzi, że jedzą ugotowane kawałki ciała córki z fufu. Któryś dostrzega, że patrzy na nich. – Drugą zostawiamy na potem – wyjaśnia. Godzinę później dowódca rebeliantów podchodzi i pochyla się nad nią. – Teraz dokończymy rytuał. Przetnę ci brzuch – mówi. – Tego nie przeżyjesz. – Nie zabijajcie mojego synka – prosi Zainabo. – Będzie żył, nie byłobv, co jeść. – Błagam – mówi z coraz większym trudem. – Połóżcie nas przy drodze, może ktoś nas znajdzie i pochowa, może uratuje syna. Mężczyzna nie odpowiada, pochyla się nad nią i jednym cięciem noża rozcina jej brzuch, potem żołądek i wpycha do niego kawałek drewna owinięty białym papierem. Rytuał zakończony. Kobieta znów traci przytomność. Tyle o Zainabo Alfani opowiedział mi Denis Sopango. Jej dalsze losy poznałem z dokumentów opublikowanych przez organizację oraz misję obserwacyjną ONZ Monuk. Okazało się, że następnego dnia jacyś ludzie znaleźli jej ciało oraz kwilącego Yasine na brzegu tej samej drogi, którą poprzedniego dnia przyjechali. Zabrali oboje do Bunii. Po drodze odkryli, że kobieta żyje. Ratowano ją najpierw w szpitalu w Bunii, potem w Budżumburze, ówczesnej stolicy Burundi. Tam odzyskała przytomność i przebywała dwa lata. Leczyła nie tylko zadane rany i uszkodzone organy, ale także AIDS, którym zarazili ją gwałciciele. W międzyczasie zeznawała przed organizacjami międzynarodowymi i humanitarnymi. Miała 42 lata, gdy w marcu 2005 roku umarła. ’
Powyższy fragment pochodzi z książki 'W Afryce’ Tadeusza Biedzkiego. To zapis refleksji autora z jego licznych podróży po kontynencie afrykańskim, w których nie brakuje mocnych historii, jak ta wyżej.
Biedzki rysuje obraz Afryki jako kontynentu skrzywdzonego, a przez to kalekiego, którego normy nijak nie przystają do wartości europejskich.
Ten kulturowy a nawet cywilizacyjny rozdźwięk wydaje się szczególnie aktualny w przededniu największych migracji klimatycznych, jakie czekają nas w najbliższych dekadach, a w związku z tym kształtowania się polityki migracyjnej Europy jako federacji. To moment, w którym Europa powinna bardziej niż kiedykolwiek wskazać i bronić swojego cywilizacyjnego dorobku, arbitralnie wskazując, jakich norm nie akceptuje, a które promuje.
Przede wszystkim jednak ostatecznie porzucić relatywizm kulturowy na rzecz ze wszech miar uzasadnionego etnocentryzmu.
Z Afryki do Europy przybywają przede wszystkim młodzi mężczyźni. Według raportu Komisji Europejskiej z 2022 roku, wśród osób ubiegających się o azyl w Unii Europejskiej, 71% stanowili mężczyźni, a 29% kobiety. Ponadto, 63% wnioskodawców miało mniej niż 35 lat. Nie wiemy, czy są wśród nich uczestnicy licznych afrykańskich wojen domowych, bo rzadko można ich jakkolwiek zidentyfikować, ale nie możemy wykluczyć, że znaleźli się tam oprawcy Zainabo. Niewielu przecież stać na podróż do lepszego świata. Kobiety zostają na miejscu. Może warto byłoby się zastanowić, jak tę proporcję odwrócić? Najpierw jednak należy wywalić do kosza obecną politykę azylową.