Konsumpcja obrazów, tzw. „lajkowanie” zastąpiło obcowanie z modą – mówi Michał Niechaj z DOOM3K

Moda dla freaków pokolenia 3000, inspiracja szaleństwem, komiksem i nadmiarem. Rozmawiamy z duetem stojącym za DOOM3K, Sylwią Rochalą i Michałem Niechajem.
.get_the_title().

Moda dla freaków pokolenia 3000, inspiracja szaleństwem, komiksem i nadmiarem. Czym jest DOOM3K i jakie podejście mają projektanci tej polskiej marki do modowej? Rozmawiamy z duetem stojącym za DOOM3K, Sylwią Rochalą i Michałem Niechajem.

F5: Na wstępie – o co chodzi z nazwą i skąd pomysł na markę D00M3K?

Sylwia Rochala i Michał Niechaj: Zapis ma podwójną wymowę: doom freak i doom 3000. Czyli zagłada, szaleństwo i nadmiar – świadomy kicz i łatwe skojarzenia: crust punk, doom metal, gra pc, komiks. Trochę autoironia, a trochę hołd – igranie z kulturą goth i hardcore’ową estetyką. Wszystkim tym, co cały czas nas kręci. Jeśli chodzi o pomysł, to najpierw miał być magazyn i merch. Zaczęliśmy od ubrań by sfinansować druk i… tak już zostało. Nic dziwnego, bo już wcześniej zajmowaliśmy się modą. D00M3k to 3000 proc. zeitgeist i może dlatego tak dużo dostajemy propozycji na kostiumy od artystów ze świata sztuki, tańca czy teatru.

Jeśli chodzi o naszą postawę – bycie „wariatem” daje wolność.

Oczywiście ta bańka bezpieczeństwa ma też swoją cenę, bo świat mody lubi bezpieczny schemat: „pokaz, lookbook, kampania, pokaz, lookbook, kampania”. We wrześniu jedziemy z kolekcją na Fashion Week do Paryża, więc może i nas to czeka!

F5: Co było inspiracją przy tworzeniu ostatnich dropów? Jak powstają Wasze ubrania?

S. R. i M.N.: Korzystamy w większości z nadwyżek produkcji włoskich producentów. Dzięki temu stać nas na szycie ze świetnych tkanin. Czyli, dla przykładu, robimy „koszulkę metala” w hyper wersji z gniecionej wiskozy, a do tego dorzucamy sportowy wykrój i podarte punkowe wykończenie. Zawsze szukamy takiego miksu, jakiegoś ekstremum. Czasami ta dekonstrukcja idzie w drugą stronę i szyjemy np. gotycką sukienkę z oddychających dzianin. Dużo jest upcyclingu, unikatów, ale to też skutkuje wyższymi cenami produkcji, bo jednego materiału wystarczy na 5, a innego na 30 sztuk.

Nie próbujemy być ekskluzywni, tylko inkluzywni.

Dlatego obecnie pracujemy nad linią tańszych produktów z grafikami świetnej polskiej artystki. Ciężko nazwać te ubrania basicami bo jej prace wywołują ciarki na plecach… Więcej nie mogę teraz zdradzić.

doom3k
źródło: Facebook DOOM3K

F5: No właśnie o kolekcji trudno mówić – nie jesteście sezonowi. Jak to u Was działa?

S. R. i M.N.: Ludzie często pytają „kiedy nowa kolekcja?”, a my pytamy „po co?”…

Nie tylko naszym zdaniem, konsumpcja obrazów (tzw. „lajkowanie”) zastąpiło obcowanie z modą.

Na upartego można zrobić kolekcję w 2 tygodnie i odszyć sample na kolanie w nocy. Łatwo jest zrobić coś awangardowego, trudniej wypracowany produkt, który czasem powstaje nawet kilka miesięcy. Do naszych bomberów zamówiliśmy najgrubsze metalowe zamki, jakie produkuje YKK. Czekaliśmy na nie 6 tygodni. To tylko przykład, ale celowo nazywamy siebie w żartach the slowest fashion, bo dużo zostało u nas myślenia o modzie jak o merchu. Chcemy robić ubrania, które nie przestają być „modne” po jednym sezonie. Nasze produkty najlepiej sprzedają się w sklepach stacjonarnych, a nie online. Może dopiero na żywo widać jakość, wykończenie. To nie zawsze są „łatwe” produkty, ale mamy i rzeczy bardziej dostępne, bo sami lubimy czasem znikać na końcu sali w klubie.

doom3k
źródło: Facebook DOOM3K, foto Karolina Zajączkowska dla Komuna/Warszawa

F5: Gdzie widzicie się za 5 lat?

S. R. i M.N.: Marzy nam się zwyczajnie możliwość utrzymywania się z tego, co kochamy. Oby nadal w Warszawie, wtedy oznaczać to będzie, że będzie tu można odetchnąć atmosferą tolerancji. To dotyczy także przedstawicieli świata rodzimej mody, bo – mimo jego słabości – za mało wspieramy się nawzajem. Sami próbujemy z tym walczyć i prowadzimy „Pałac Showroom” również z innymi młodymi markami w centrum Warszawy. Co do D00M3K, to próbujemy być zaworem bezpieczeństwa. Można mieć różne postawy, ale ludzie potrzebują teraz ekscesu, szaleństwa, emancypacji. To chyba nie jest dobry czas na klasowy snobizm, na salonowość, zamykanie się na innych. Może w końcu staniemy się tym „drugim Berlinem”, miastem otwartym na przyjezdnych. Sukcesy marek takich jak MISBHV czy UEG cieszą i dają nam wiarę, że nie trzeba wyjeżdżać. Plus nasi fani to też żywy dowód na to, że kultura ubioru w Polsce idzie do przodu i ludzie potrafią docenić dobry design.

F5: Jak pracuje Wam się w duecie, to utrudnia czy ułatwia powstawianie kolekcji? Szukacie kompromisów czy jesteście jak jing i jang, jeśli chodzi o modę?

S. R. i M.N.: Nic nie daje nam więcej szczęścia niż możliwość pracy razem. Może dlatego słyniemy z niewychodzenia z domu. To rodzaj dziwnego poczucia, że nikt na świecie nie rozumie się tak jak my, ale kiedy się nie zgadzamy, to jakby rodzaj samobója. To czasem bardzo bolesny proces, bo wszystko musi być jednogłośne i każdy projekt musi podobać się obu stronom. Oczywiście to wymaga dużo więcej ryzyka i wydłuża czas pracy, bo trzeba przekonać nie tylko siebie, ale i drugą stronę. Może warto się spierać, bo to znaczy, że cały czas nam zależy? Oczywiście nawet ten pierwszy test przeprowadzony przez drugą osobę nie zawsze chroni nas przed błędami. Nie uważamy, że nasze projekty są jakoś szczególnie nowatorskie. My po prostu chcemy robić fajne ubrania dla naszych rówieśników – ekscentryków z pokolenia 3000.

Rozmawiała: Marta Jerin

FASHION