Czego możemy się nauczyć od “hiszpanki” – pandemii, która zabiła miliony?

Zamknięte granice i dezinformacja. Wieczorne modlitwy i akcje inkubacje. Popularne obrazy naszej pandemii przypominają te sprzed stu lat. Czego możemy nauczyć się z błędów czasów "hiszpanki" – grypy, która w 1918 roku zabiła miliony?
.get_the_title().

Plagi nawiedzały nas, odkąd nasi przodkowie zaczęli prowadzić osiadły tryb życia, czyli od co najmniej 10 tys. lat. Od zawsze miały też nad nami przewagę.

By się rozprzestrzeniać, wykorzystywały nasze mocne strony – układ odpornościowy, potrzebę życia w stadzie, towarzyskość, miłość – oraz słabości – lęk, upór, głupotę.

W środę Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) podjęła decyzję, że serię zachorowań na Covid-19 należy uznać za pandemię. Wirus, który powoduje chorobę, jest nowym ludzkim patogenem, co oznacza, że ​​wszyscy jesteśmy na niego immunologicznie nieprzygotowani. Jest też bardzo zaraźliwy, nie wiadomo jeszcze, jak zabójczy. WHO podało co prawda współczynnik śmiertelności (CFR) dla koronawirusa – 3,4 proc. – ale zrobiło to bez przekonania, prawdopodobnie dlatego, że wiele przypadków pozostaje niewykrytych ze względu na łagodne objawy. CFR „hiszpanki”, której ludzkość doświadczyła trochę ponad sto lat temu, wynosił około 2,5 proc. (ten wynik również może być obarczony dużym błędem ze względu na ówczesny stan diagnostyki) i była to globalna katastrofa. Szacuje się, że hiszpańska grypa zabiła od 50 to 100 mln na całym świecie.

Fot. historydaily.org
Fot. history.com
Fot. bbc.co.uk

Nie zakładamy, że pandemia Covid- 19 skończy się tak tragicznie, choć modele matematyczne piszą i takie scenariusze. Ponieważ jednak sytuacja jest bezprecedensowa, a medycyna na razie nie ma dla nas rozwiązań, warto przyjrzeć się „hiszpance” i zastanowić, czy przypadkiem nie jesteśmy na dobrej drodze do powtórzenia tych samych błędów.

Koronawirus nie jest to grypą i to jest dobra wiadomość.

W XX wieku doświadczyliśmy aż trzech pandemii grypy, poza hiszpanką nawiedziły nas grypa azjatycka w 1957, grypa Hong Kongu w 1968. Każda zabiła około miliona. Z koronawirusami też mieliśmy już do czynienia – w Chinach (SARS) i na bliskim wschodzie (MERS). Na szczęście to dwie zupełnie inne rodziny wirusów.

W odróżnieniu od grypy, która rozprzestrzenia się szybko i względnie równomiernie w populacji, koronawirusy mają tendencję do infekowania w skupiskach.

Teoretycznie oznacza to, że epidemię koronawirusa łatwiej jest zatrzymać – i faktycznie epidemie SARS i MERS zostały opanowane, zanim stały się problemem globalnym. Annelies Wilder-Smith, profesor nowych chorób zakaźnych w Londyńskiej Szkole Higieny i Medycyny Tropikalnej, uważa, że porównywane z grypą, wprowadziło wiele zachodnich rządów w błąd i powstrzymało je od podjęcia natychmiastowych i radykalnych kroków. – Koszty podjęcia działań są wysokie, ale koszty niepodjęcia działań będą znacznie wyższe – twierdzi Wilder-Smith.

„Hiszpanka” lubiła młodych i zdrowych.

Fot: University of Waterloo
Fot. historydaily.org
Fot. historydaily.org

Inną istotną różnicą jest to, że „hiszpanka” najchętniej atakowała ludzi młodych i zdrowych. Im silniejszy był układ odpornościowy zarażonego, tym mniejsza jego szansa na wyzdrowienie. Brytyjski wirusolog i historyk grypy John Oxford z Queen Mary University w Londynie nazywa Covid-19 „bladym odbiciem 1918 roku, kiedy 200 tys. młodych Brytyjczyków zmarło po cichu we własnych domach”. Jednym z powodów, dla których ta pandemia była tak dewastująca, jest fakt, że oczyściła społeczeństwa z młodych ludzi – pracujących, rodziców, żywicieli rodzin i tych, którzy z założenia mogli i powinni opiekować się słabszymi. Dziś modele matematyczne szacują, że w samej Wielkiej Brytanii zarażonych może zostać nawet 80 proc. ludzi, a umrzeć pół miliona, zanim pandemia ucichnie. Jest to jednak najgorsza wersja wydarzeń i zakłada, że żadne działania nie zostaną podjęte albo interwencje nie zadziałają. Cechy Covid-19 jednak pozwalają być względnymi optymistami. Obecna pandemia nie będzie tak tragiczna jak ta z 1918 roku, ale nadal może rozwinąć się jak pandemie z 1957 albo 1968.

Dopóki jednak szczepionka nie stanie się dostępna – co raczej nie nastąpi przez przed upływem 18 miesięcy – hamowanie rozprzestrzeniania i wygaszanie jest naszą jedyną nadzieją” – napisała Laura Spinney, dziennikarka naukowa i autorka książki „Pale Rider: The Spanish Flu of 1918 and How It Changed the World”.

Dezinformacja i nowenny. Brzmi znajomo, prawda?

Pandemia z 1918 roku jest znana jako grypa „hiszpańska” tylko dlatego, że Hiszpania w tamtym czasie nie cenzurowała swojej prasy. Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja – do wszystkich tych krajów grypa dotarła przed Hiszpanią, ale informacje na ten temat były początkowo utajniane. Kiedy w końcu nie można było dłużej ukrywać sytuacji, gazety publikowały sprzeczne informacje i powtarzały bezpodstawne pogłoski – w tym także, że grypę do Stanów Zjednoczonych przywiozły celowo to niemieckie okręty podwodne (brzmi znajomo).

Fot. LIBRARY OF CONGRESS
Fot. thetimes.co.uk

W czasach „hiszpanki” teoria zarazków była stosunkowo nowa. Łatwo więc było wymyślać bardziej metafizyczne i fatalistyczne wyjaśnienia tego, co się dzieje.

W hiszpańskim mieście Zamora biskup rzucił wyzwanie urzędnikom służby zdrowia, organizując wieczorne modlitwy na cześć świętego Rocco – patrona plag i zarazy.

Wierni stawali w kolejkach, by pocałować jego relikwie, podczas gdy epidemia szczytowała (teraz liżą świątynię w mieście Kom). W rezultacie Zamora miała wtedy najwyższy wskaźnik zgonów związanych z grypą w Hiszpanii i jeden z najwyższych w Europie. Howard Phillips, historyk grypy 1918 roku z Uniwersytetu w Kapsztadzie, twierdzi, że obecnie panuje „względna cisza zorganizowanej religii”. Czy polski kościół funkcjonuje dziś w innych realiach zdrowotnych, doradzając wiernym mycie rąk zamiast polewania wodą święconą? A co z rekolekcjami? Na te pytania aż strach szukać odpowiedzi.

Świat mógł się zmienić, ale nie strategie powstrzymywania.

Człowiek chce się bawić, spotykać i dotykać. Stąd zbiorowe #akcjeinkubacje i bunt przeciwko zakazowi grupowych wyjść do galerii handlowych. Jednak jeśli chodzi o strategie hamowania wirusa, fakty nie sprzyjają naszej towarzyskiej naturze.

Kwarantanna, izolacja, mycie rąk, maski i radykalny dystans społeczny to nadal najbardziej skuteczne, historycznie potwierdzone i jak na razie jedyne metody, które mamy, by zminimalizować rozprzestrzenianie choroby.

Z wydarzeń 1918 roku rządy powinny wynieść jedną ważną lekcję. Przymusowe środki ochrony zdrowia przynoszą efekt przeciwny do zamierzonego. Ograniczenia są znacznie bardziej skuteczne, jeśli ludzie chcą się do nich zastosować, a chcą tylko wtedy, gdy są we właściwy sposób informowani o zagrożeniach i wierzą, że władza działa w ich wspólnym interesie. Jeśli brakuje jednej lub obu tych rzeczy – środki ochrony zdrowia w najlepszym razie nie działają.

Fot. maimounstore.com
Fot. public domain

Nowy Jork miał w 1918 jeden z najniższych wskaźników śmiertelności. Podczas gdy gazety z czarnym humorem donosiły o „czarnym małżeństwie” na cmentarzu w Mount Hebron, gdzie para cudzoziemców pobrała się w starożytnym rytuale, by odpędzić zarazę, mieszkańcy miasta stosowali się do zaleceń w zakresie zdrowia publicznego. Nowojorczycy byli już w tamtym czasie przyzwyczajeni do tego typu interwencji, po tym jak lokalne władze prowadziły 20-letnią kampanię przeciwko gruźlicy. W świecie biznesu natomiast pojawił się sprzeciw wobec ograniczeń wolnej rozrywki. Jesienią 1918 roku premierę miał film Charliego Chaplina „Shoulder Arms”. Harold Edel, dyrektor kina na Times Square, publicznie pogratulował swoim klientom tak licznego przybycia. Zmarł na grypę kilka tygodni później.

Fake newsy i ignorancja są groźniejsze niż wirus.

Wiele innych rzeczy się nie zmieniało. W 1918 roku świat zalała lawina fałszywych informacji. W 2020 roku liczba i szybkość rozpowszechniania fake newsów jest nieporównywalna. Trump został oskarżony o wprowadzanie Amerykanów w błąd za pomocą swoich tweetów.

Hashtagi krążące po włoskich sieciach społecznościowych – takie jak #FlorenceDoesntStop, #CultureAgainstFear – mogą tłumaczyć trudności władz włoskich w powstrzymywaniu epidemii.

Włoski polityk Nicola Zingaretti zaraził się Covid-19 po zorganizowaniu imprez pod hasłem #MilanDoesntStop. Miejmy nadzieję, że nie będzie Haroldem Edelem naszych czasów i szybko wyzdrowieje. Są tacy, co piją alkohol przemysłowy lub nacierają cebulą, by ochronić się przed wirusem. W 1918 roku ludzie też myśleli, że alkohol ich ochroni, a szarlatani wykorzystywali ludzką rozpacz, proponując im nieskuteczne, czasem nawet toksyczne mikstury za niebotyczne ceny. Dzisiaj mikstury zamienia się na popularność w sieci. W 2020 już nam chyba nie przystoi w to wierzyć.

Stare nawyki i ksenofobia w czasach pandemii mają się dobrze.

Zamykanie granic przed chorobami zakaźnymi nie działa. Wiele krajów to zrobiło (pomimo rad WHO), ale teraz odkrywają, że wirus jest już dawno na miejscu. To lekcja, którą ludzkość powtarza od początku za każdym razem, gdy pojawia się nowa pandemia.

Instynktowna tendencja do ksenofobicznych zachowań i winienia tego „drugiego”.

W 1918 roku, zanim rozpowszechniła się nazwa „hiszpańska grypa”, Brazylijczycy nazwali ją niemiecką grypą, podczas gdy Senegalczycy nazywali ją grypą brazylijską. Polacy nazwali to chorobą bolszewicką, a Duńczycy myśleli, że „pochodzi z południa”. Teraz wszyscy obwiniają Chińczyków. I Włochów trochę też. I nadal całują się na przywitanie.

Fot. doorcountypulse.com
Fot. history.com
Fot. KEYSTONE/HULTON ARCHIVE

Zdaniem Laury Spinney jest jedna cecha tej pandemii, za którą możemy siebie pochwalić – poza doniesieniami, że chińskie miasta mogą znowu zaczerpnąć oddech. Jej niestygmatyzująca nazwa. Dzięki wytycznym WHO z 2015 roku, ale nie tylko, nowa plaga nie jest grypą chińską ani koronawirusem wuhańskim. „Jest nieco bardziej przyziemnym Covid-19, który przeraził nasze serca, ale jeśli posłuchamy naszych mózgów, być w może uda nam się opanować – napisała dziennikarka.

Tekst: Avdb

ZDROWIE