Australijski rząd ruszył problem, który dewastuje media na całym świecie. Facebook ostro protestuje
Coraz większe tarcia następują na linii australijski rząd – Facebook. To reakcja społecznościowego giganta na projekt ustawy, który ma sprawić, że w kraju ze stolicą w Canberze możliwość korzystania z newsów i informacji od lokalnych wydawców będzie podlegała sztywnym opłatom. Zapis ma dotknąć Facebooka i Google, które razem, według słów ministra skarbu Josha Frydenberga, kontrolują aż ok. 70 proc. tamtejszego rynku internetowego w zakresie reklamy i marketingu.
Innymi słowy, platforma Marka Zuckerberga musiałaby uiszczać określoną z góry kwotę za możliwość wykorzystywania na swoich łamach (np. feedy użytkowników) treści od konkretnych australijskich podmiotów mających do nich prawa.
Ma to stanowić dodatkowe wsparcie dla tych tytułów, których budżety nadszarpnięte zostały ostatnio w wyniku pandemii koronawirusa. Motywowane jest także koniecznością sprawiedliwszego podziału zysków.
Argumenty australijskiej strony, walczącej o zastrzyk dodatkowej gotówki dla swoich tytułów, są tu jak najbardziej racjonalne i moralnie słuszne, jednak Facebook już od pewnego czasu jasno sugeruje, że się nie ugnie, zapewne doskonale wiedząc, że mogłoby to być precedensem, z którego niedługo skorzystają kolejne kraje. Ba, mogłoby to wręcz zmienić model funkcjonowania mediów w ogóle. Tym samym w oficjalnej retoryce serwisu mocno podkreślany jest argument o tym, że wiadomości od krajowych wydawców pełnią raczej w jego strukturze marginalną rolę, bo najbardziej klikalne i kluczowe dla ludzi są newsy od rodziny czy znajomych.
Zresztą sami zobaczcie, jak brzmiało niedawne oficjalne stanowisko:
– W styczniu 2018 roku zmieniliśmy algorytm news feedu, aby nadać priorytet treściom pochodzącym od znajomych i rodziny. Zmiany te spowodowały zmniejszenie ekspozycji odbiorców na treści pochodzące ze stron, w tym również wiadomości. Mimo to w ciągu ostatnich dwóch lat wzrosły przychody z reklam, co wskazuje, że wiadomości i newsy nie przyczyniają się do zwiększenia wartości naszej firmy.
Wartość wszystkich takich publikacji z Australii opublikowanych na platformie od stycznia do maja 2020 roku wyceniono na 195,8 mln dolarów (2,3 mld kliknięć). Dla pewnej skali odniesienia: przychody Facebooka w samym tylko drugim kwartale 2020 roku wyniosły 18,69 mld dolarów (z czego z reklam 18,32 mld dol.), co stanowi, odpowiednio, jedenasto- i dziesięcioprocentowy wzrost na tle tego samego okresu w roku 2019.
Facebook ostrzegł też, że w sytuacji, gdyby australijskie władze upierały się przy aktualnie planowanym kształcie zapisu, nie będzie stratny w przypadku zupełnego zrezygnowania z tego typu treści.
Oprócz z góry określonych stawek kontrowersje w firmie budzi też zapis o karze w wysokości 10 proc. całego przychodu serwisu w Australii w przypadku nie wywiązania się z warunków umowy.
Jednak negocjacyjne przeciąganie liny przyniosło chyba jakiś efekt, gdyż władze społecznościowego giganta coraz bardziej ochoczo zaczynają przychylać się do pomysłu ustalania wysokości takich stawek, ale wyłącznie poprzez bezpośrednie rozmowy z zainteresowanymi podmiotami. Być może, małymi kroczkami, kropla wydrąży więc skałę.
Łatwo tu o gorzką konstatację, że mimo centralnej roli w świecie social mediów, radykalna niechęć do jakiejkolwiek centralizacji w sytuacji, gdy to Facebook ma być jej przedmiotem, błyskawicznie daje o sobie znać. Pojawiły się już przecież nawet groźby o uniemożliwieniu udostępniania linków do australijskich artykułów przez użytkowników, gdyby nie udało osiągnąć się konsensusu. Dalszy przebieg wypadków w kontekście tego sporu naprawdę warto śledzić, gdyż w dużej mierze to jego wynik może ukształtować przyszłość funkcjonowania mediów na świecie w najbliższych latach.
Tekst: WM