Do dwóch razy sztuka, czyli ACTA 2 przeforsowane
Za pierwszym razem się nie udało, za drugim, po desperackim poczynieniu ok. 250 poprawek, już jak najbardziej tak. ACTA 2, czyli ustawa, która już samą nazwą wywołuje dreszcz na plecach wielu internautów, dostała właśnie w Parlamencie Europejskim zielone światło na wejście w życie.
Spośród 703 obecnych na sali europosłów za opowiedziało się 438, przeciw 226, zaś 39 wstrzymało się od głosu.
Plenary adopts it’s negotiating position on copyright rules for the digital single market. Negotiations with Council will begin soon. pic.twitter.com/hJOhClrZyf
— JURI Committee Press (@EP_Legal) 12 września 2018
Polacy? Niemiłą niespodziankę swoim wyborcom zrobili przedstawiciele Platformy Obywatelskiej, którzy zgodnie zagłosowali za przyjęciem rozwiązania. Przeciw byli zaś europarlamentarzyści Prawa i Sprawiedliwości, którzy pewnie dzięki temu solidnie zapunktują na tle przeciwników, jednak nie chcemy się w to teraz zagłębiać.
No dobrze, więc co właściwie oznaczają te wyniki? Przede wszystkim należy pamiętać, że to nie koniec obrad nad ACTA 2. Dobrze ilustruje to poniższy wykres, na którym widać, że decydujące głosowanie odbędzie się najprawdopodobniej w styczniu 2019 roku.
Warto jednak mieć też na uwadze, że wzbudzające największe oburzenie artykuły (szczególnie 11 i 13), za którymi zapewne wiele instytucji solidnie lobbowało, tym razem bezproblemowo przeszły i to poddane jedynie kosmetycznemu liftingowi. Oczywiście prawa autorskie to rzecz szalenie istotna i należy chronić twórców, jednak czy sposób zaproponowany poniżej to rzeczywiście optymalne rozwiązanie?
Artykuł 11 to cios wymierzony w osoby i firmy, które przywykły do udostępniania linków do artykułów czy materiałów wideo poprzez takie portale jak Facebook czy Twitter.
Bieżąca mechanika, o czym zresztą wszyscy świetnie wiecie, polega na tym, że załączając dowolny link, odbiorcom od razu wyświetla się fotografia, zewnętrzny nagłówek oraz np. początkowy fragment tekstu. Po wejściu w życie ACTA 2 byłoby to już niezgodne z prawem, a by móc załączyć w taki sposób odsyłacz, konieczne stanie się wykupienie licencji w pierwotnym źródle. No, chyba że to zrzeknie się roszczeń, co wydaje się zresztą najrozsądniejszym wyjściem i swoistym wymykiem, by rezonować w sieci na dotychczasowych zasadach. Przepis docelowo ma chronić autorów wartościowych, oryginalnych treści i pozwalać im zarobić. Zachodzi jednak poważne ryzyko, że zdemokratyzowany i tak dziś prężny system postępujących często lawinowo udostępnień i spontanicznych interakcji między użytkownikami po prostu się przez to posypie.
Artykuł 13 (pechowa liczba nieprzypadkowa?) to zaś materializacja lęków wszystkich osób, które obawiały się, że w końcu nastanie dzień, w którym skończą się czasy wrzucania przez użytkowników do sieci treści, do których nie posiadają praw autorskich.
W myśl artykułu to portale będą odpowiedzialne za weryfikację tego, czy użytkownik może dysponować danym filmem, utworem, grafiką lub tekstem. Problematyczna staje się też kwestia wszelkich remixów, memów i przeróbek – no bo, umówmy się, tak dziś częste łączenie wizualnego czy audialnego kontentu z wielu źródeł przy takiej wykładni również byłoby łamaniem prawa. Jak zostanie to rozwiązane? Czy stracimy Klocucha? Czas pokaże.
Oczywiście dyskusyjnych zapisów jest więcej. W sieci bardzo często można zwłaszcza natknąć się na oburzenie (do którego się przyłączamy) paragrafem 12a. Narzuca on bowiem kategoryczny zakaz wykonywania pamiątkowych zdjęć i nagrań ze stadionów w trakcie wydarzeń sportowych, gdyż pełne prawa do nadawania z tychże obrazu i dźwięku ma mieć organizator i uprawnione media.
Biorąc pod uwagę, że, tak jak wspominaliśmy, decydujące głosowanie odbędzie się 19 stycznia, istnieje jeszcze chyba cień szansy, że w wyniku jakiejś ogromnej fali protestów unijni decydenci przynajmniej złagodzą skalę szykowanych zmian. Choć oczywiście, według ich retoryki, nie ma się absolutnie czego obawiać, w co nie do końca chce nam się wierzyć.
Wszystko to, pod płaszczykiem rzekomego zwracania praw autorom, nieprzyjemnie pachnie chęcią cenzury, kontroli i instytucjonalnej ingerencji zawłaszczającej twardą ręką wolność w sieci.
Pod względem swobodnej cyrkulacji treści mocno cofnęlibyśmy się w czasie. Choć nawet nie wiecie, jak bardzo chcielibyśmy się mylić.
Tekst: WM
Źródła: The Verge, Quartz, bezprawnik