Ponad 3 mln ludzi bez prądu w Kalifornii – winne zbyt szybkie wdrażanie odnawialnych źródeł energii
O tym, jak dynamicznie postępującym globalnym trendem stało się w ostatnich latach przechodzenie na odnawialne źródła energii pisaliśmy na F5 wielokrotnie. Aktualny przykład z Kalifornii pokazuje jednak, że tego „shiftu” trzeba dokonywać z głową, a obok tempa zmian uwzględniać troskę o posiadanie zapasu energii na czarną godzinę w przypadku ewentualnego braku jej dostaw.
Właśnie na tym polu wyłożyła się Kalifornia, gdzie od dostępu do zasilania w ramach „akcji ratunkowej” odcięto ponad 3 mln ludzi.
Jak podał prof. Konrad Świrski, ceny za energię w kryzysowym momencie mijającego tygodnia poszybowały w górę (do 3800 dol./MWh) nawet kilkadziesiąt razy w stosunku do wartości podstawowych, zaś deficyt mocy chwilowej w najcięższych dla sieci okresach sytuował się w okolicach 4,5 GW.
Szczytowe zapotrzebowanie zawsze występuje tam w trakcie gorącego lata. No właśnie, gorącego. Ten kontrolowany blackout wiąże się z ogromnymi upałami, które w tej chwili objęły teren stanu i związanym z nimi znacznie większym popytem na produkcję prądu oraz zawyżoną eksploatację systemów chłodzących. Oczywiście taka sytuacja w żadnym razie nie powinna wywołać problemów z siecią, mimo że przez ryzyko przegrzania i pożarów wyłączono kilka jej nitek.
Główne niedopatrzenie wynikało jednak według ekspertów ze zbyt hurraoptymistycznego przechodzenia na OZE, pospiesznego wygaszania konwencjonalnych elektrowni i braku odpowiedzialnej polityki w zakresie rezerw energetycznych.
Oprócz wiadomego faktu pozyskiwania w godzinach popołudniowych znacznie mniej imponującej ilości energii, dodatkowo nadeszły bezwietrzne dni, co zmniejszyło możliwość uzupełniania zapasów poprzez farmy wiatrowe. Na domiar złego nałożyły się też na to awarie w obiektach centralnych i… katastrofa gotowa. Warto przypomnieć, że stan celował w 100 proc. bezemisyjność do 2045 roku.
Wnioski za późno, ale wyciągnięto – pojawiła się informacja, że na terenie Kalifornii uruchomiony zostanie ogromny bateryjny magazyn, którego moc to w przybliżeniu ok. 250MW, największy w historii.
Obok innych pokrewnych mu obiektów rozwiązaniem mają też być inwestycje wodorowe.
Cała sytuacja pod względem administracyjnej nieodpowiedzialności bardzo przypomina rok 2000, gdy w Kalifornii doszło do niemal identycznej sytuacji. Wtedy również spiętrzyło się wiele niesprzyjających okoliczności, zaś sprawa także dotyczyła reorganizacji rynku na wyścigi. Wolny handel energią bez zatroszczenia się o zagwarantowanie takich jej ilości w systemie, by nie nastąpiło ryzyko przerw, zakończył się wówczas nie tylko gigantycznym skokiem cen, ale też… bankructwem dystrybutorów energii i w konsekwencji całego stanu.
Tekst: WM