– Najważniejsze jest, żeby na początku jakiejkolwiek nowej zajawki, nie narzucać sobie zbyt dużej presji na wynik, bo bardzo często to nas przytłacza i zaczynamy rozpatrywać to na poziomie sukcesu albo porażki – tłumaczy. Urodził się jako 9. z jedenaściorga rodzeństwa w niewielkiej miejscowości Łętowni w Beskidzie Wyspowym, gdzie bliskość gór i przyrody stanowiły jego codzienność. Zaczynał od narciarstwa biegowego, ale bardziej zainteresowało go narciarstwo wysokogórskie i skialpinizm, które dopiero rozwijało się w Polsce. – Dość szybko znalazłem się w kadrze narodowej, ale po wypadku lawinowym na zawodach mistrzostw świata – ta dyscyplina nie została przyjęta do dyscyplin olimpijskich i rozwój tej dyscypliny zwolnił. Chcąc to robić dalej, musiałem zacząć sam szukać finansowania i samodzielnie organizować wyprawy.
Przełomowym momentem był rok 2013, kiedy to zjechał z pierwszego ośmiotysięcznika – centralnego wierzchołka Sziszapangmy (8013 m n.p.m.) w Himalajach Tybetańskich. To był dopiero początek serii spektakularnych osiągnięć. – Teraz tego nie widać, ale ja naprawdę musiałem walczyć o swoją pasję, żeby ją dalej uprawiać. Czasem się zastanawiam, dlaczego się udało i myślę, że w dużym stopniu odpowiada za to moja racjonalność. Na początku, gdy musiałem pożyczać pieniądze na wyprawy, myślę, że sprawiałem wrażenie dość poukładanego gościa, który nie dawał szaleńczych obietnic, że wyląduje na Księżycu, to były zawsze osiągalne plany – wspomina.