Nowy Defender V8 90 to najbardziej 'chłopakowe’ auto na rynku
Na nowego Defendera czekaliśmy prawie 40 lat, dlatego nadzieje wobec drugiej generacji były, dość powiedzieć, duże. Tym bardziej, że po wielu zakrętach właścicielskich ta legendarna brytyjska marka wylądowała pod kuratelą właścicielską Hindusów z Tata Group. Czy uniosą ten ciężar, który na siebie wzięli? Czy zrozumieją DNA marki, czy może pogrążą ją doszczętnie, co prawie udało się Fordowi? Po przejęciu pełnego pakietu kontrolnego w 2008 roku kazali czekać kolejne 12 lat, aż w 2020 roku, w środku pandemii zaprezentowali światu nowego Defendera. Moment wybitnie niefortunny, raz przez powracający co moment lockdown, dwa przez nasilający się kryzys w łańcuchu dostaw, komplikujący proces produkcji. Na szczęście mamy go już za sobą i oczekiwanie na wybrany model nie trwa teraz dłużej niż 3-4 miesiące. Ale czy w ogóle warto go rozważać?
Jeśli jesteś niespokojnym duchem z genem przygody, ten samochód jest dla Ciebie.
Nowy Defender to nie jest auto dla nudziarzy, francuskich piesków i osobników z niestabilną osobowością. Jest surowy, czasem brutalny, który swoją tożsamość nabywa tym, gdzie nim wjedziesz i miejmy nadzieję wyjedziesz. To pierwszy od dawna nowoczesny samochód, którego zarysowania i lekkie wgniotki nie szpecą, ale nadają charakteru i stylu.
Defenderem to Ty wyznaczasz szlak.
Testowany przez nas egzemplarz to najkrótsza wersja 90 (jest jeszcze 110 i 130) wyposażona w potężny 5-litrowy doładowany kompresorem silnik V8 o mocy 525 KM. To łabędzi śpiew albo ryk motoryzacji, której za chwilę nie będzie. Już w przyszłym roku na rynku pojawi się w pełni elektryczny Def. Jak jeździ coś takiego na tak krótkim rozstawie osi i wysokiej kabinie? Lepiej niż podejrzewałem. Oczywiście to nie auto, które pokonuje górskie serpentyny i szybkie szykany z gracją łabędzia, ale przy maksymalnym obniżeniu i utwardzeniu zawieszenie radzi sobie w tym lepiej niż niejeden SUV (nawet przy wyłączonej kontroli trakcji).
Tak naprawdę to Defenderem tych serpentyn albo szykan wcale nie musisz pokonywać, bo jadąc nim, to Ty wyznaczasz szlak. I przejedziesz więcej niż sądzisz, dlatego z każdą kolejną jazdą granica tego, co myślisz, że można, ulega przesunięciu. Czyż to nie cudowna cecha samochodu? I jaka teraz rzadka, bo współczesne auta nijak nie zmuszają Cię do tego, żebyś progresował, rozwijał siebie i swoje umiejętności. Ot, takie zautomatyzowane pudełka do przenoszenia się z miejsca A do B. Tak samo ekscytujące jak szejk białkowy.
Nowy Defender nie jest zaprojektowany pod tani, odblaskowy luksus.
Znajomy całe życie jeździł Range Roverem, jednak po premierze Defendera szybciutko udał się do najbliższego dealera i złożył zamówienie na 110., (choć najbardziej jego serce rozpaliła 90-tka, to ze względów praktycznych, tj. głównie rodzinnych, 90. była nie do obrony). Gdy jego żona zobaczyła odebrane auto, zapowiedziała, że nie będzie nim jeździć bo jest zbyt surowe i 'chłopakowe’ i woli zostać w starym Range’u. I coś w tym jest, bo wsiadając do Defa, mamy do czynienia ze zdecydowanie utylitarnym designem. Próżno szukać podkreśleń chromem, detali konsoli centralnej z usadowionym na szczycie zegarem zaprojektowanym przez mistrzów chocolatier ze Szwajcarii. Ale za to nic się nie urwie i nie trzeszczy, nie stuka, puka albo klekocze i poskrzypuje. Jedziesz 100 km/h nierównym szutrem wzdłuż wałów przeciwpowodziowych Narwi i nie słyszysz nic oprócz wiatru i uderzających o podwozie kamieni. Wystarczy.
Ale czy to znaczy, że nowy Def, samochód ukochany przez królową Elżbietę, nie jest luksusowy? Ależ jest, tyle że nie jest zaprojektowany pod tani, odblaskowy luksus. Może i boczki drzwi mają odsłonięte wielkie śruby nasadowe, ale jednocześnie fotele to arcydzieło ergonomii, które doskonale sprawdzają się na nudnej autostradzie i leśnym terenie, a ich funkcja wentylowania działa najlepiej ze wszystkich aut, którymi kiedykolwiek jeździłem.
Tekst: Konrad Jerin
Zdjęcia: Jasiek Zoll @mr_fly_guy_one