Ciemna strona Mundialu – nieznani sprawcy grożą śmiercią Carlosowi Sanchezowi
24 lata temu całym światem wstrząsnęła informacja o brutalnym zamordowaniu obrońcy reprezentacji Kolumbii Andresa Escobara. Na Mundialu w USA w 1994 roku ten doświadczony, pochodzący z Medellin piłkarz Atletico Nacional zasłynął strzeleniem samobójczej bramki w grupowym „meczu o wszystko” z gospodarzami imprezy, co w kraju, wciąż jeszcze zmagającym się z dyktatem karteli narkotykowych, pociągnęło za sobą społeczne niepokoje i przerażającą egzekucję.
Przerażającą tym bardziej, że ściśle powiązanemu z gangsterskim światkiem sprawcy, Humberto Munozowi Castro, wyrok 43 lat więzienia zmniejszono po czasie do… 11 lat za dobre sprawowanie. I to mimo 6 wykonanych przez niego z zimną krwią pociągnięć za spust w kierunku piłkarza przed jednym z klubów w Medellin. Historia Andresa Escobara została zresztą ostatnio w popkulturze bardzo nagłośniona, czy to, mimochodem, w kontekście serialu „Narcos”, czy, przede wszystkim, przez bardzo ciekawy dokument „Dwóch Escobarów” – to samo nazwisko piłkarza i barona narkotykowego (Pablo) to czysty przypadek, choć ich losy przeplatały się w wyjątkowo nieszczęśliwy sposób. Wystarczy dodać, że zawodnik grał pierwsze skrzypce w klubie finansowanym przez króla kokainy.
O jednym z najbardziej dramatycznych wydarzeń w historii futbolu, pokazującym jak łatwo w piłce nożnej z bohatera stać się kimś znienawidzonym, wspominamy, bo demony zdają się właśnie powracać. Choć mamy nadzieję, że tylko w wersji mikro. Kolumbia, jako kraj, przez ostatnie dekady się zmieniła, jednak piłka nożna wciąż ma tam status religii i prawdziwego bastionu narodowej tożsamości, przez co przy niepowodzeniach reprezentacji sytuacja wewnętrzna zaczyna robić się napięta. Zwłaszcza gdy kadra ma potencjał na dotarcie w turnieju bardzo daleko i przyniesienie ojczyźnie chwały. Tak właśnie było w 1994 roku, ciężar spoczywał na barkach piłkarzy takich jak Carlos Valderrama, Oscar Cordoba, czy Freddy Rincon. Dziś Kolumbijczycy liczą na Jamesa Rodrigueza, Falcao i Juana Cuadrado.
Po niespodziewanej porażce w pierwszym meczu grupowym z Japonią pogróżki zaczął otrzymywać wypożyczony z Fiorentiny do Espanyolu 32-letni pomocnik Carlos Sanchez, który już na początku spotkania osłabił zespół dość bezmyślnym zagraniem ręką, za które sędzia pokazał mu czerwoną kartkę i wyrzucił z boiska.
Co było dalej wiemy wszyscy – rzut karny, 1:0 dla Japonii, gonienie wyniku grając w dziesiątkę i ostateczne 1:2, które bardzo skomplikowało Kolumbijczykom sytuację w tabeli. Teraz mecz o wszystko piłkarze rozegrają nie z USA, a z Polską, ale ich przeciwnikami będzie nie tylko Lewandowski i spółka, lecz przede wszystkim dewastujące psychikę poczucie „Co będzie, gdy się nie uda?”.
Groźby wobec Sancheza są anonimowe, jednak w kraju naznaczonym tragedią sprzed lat wiadomo, że nie można bagatelizować takich sygnałów, już teraz powołano tam sztab specjalistów, których zadaniem jest namierzenie ich źródła i dotarcie do osób odpowiedzialnych za wiadomości.
Być może to tylko nic nie znaczące wyrzuty sfrustrowanych kibiców, próbujących mścić się na zawodniku, co przypomina lawinę wpisów, jakimi obrodziło choćby w Polsce po porażce z Senegalem, gdy przeciwników biało-czerwonych zaczęto obrażać w wyjątkowo podły, rasistowski sposób.
Być może jednak kryje się za tym coś więcej, szaleńców w końcu nie brakuje, a w Kolumbii dobrze wiedzą jak to jest, gdy odgórnie uzna się, że złość minie i jakoś to będzie. Czas leczy oczywiście rany, niemniej tamtejsi piłkarze z pewnością mają gdzieś z tyłu głowy świadomość tego, co wydarzyło się w 1994 roku i takie „incydenty” jak ten z Sanchezem nie pomogą im raczej w osiągnięciu pełnej koncentracji. Szkoda, gdyż zdrową atmosferę sportowego święta w takich sytuacjach trafia szlag, bo jak tu z frajdą kibicować polskiej reprezentacji, gdy ma się świadomość, że zwycięstwo może przy zbitce nieszczęśliwych okoliczności narazić któregoś z rywali na groźbę poważnego uszczerbku na zdrowiu, podczas gdy któryś z naszych w przypadku nieudanego występu zostanie co najwyżej internetowym memem i obiektem trwających góra kilka miesięcy podśmiechujek.
W oczach ludzi, którzy go znali, Andres Escobar uchodził za dobrego, uczciwego, spokojnego i wyjątkowo poukładanego jak na piłkarza człowieka. Dziś miałby 51 lat – dokładnie tyle, ile meczów dane było mu rozegrać w kolumbijskiej reprezentacji.
Tekst: WM