Jakie są kobiety z Mokotowa, Żoliborza i Woli? Budujemy ich profile

Niby wszystkie z Warszawy a każda z nich tak inna, że nie spotkasz ich w jednym tramwaju. Jakie są kobiety ze stołecznych dzielnic?
.get_the_title().

Mokotów – Imperatorka Latte i Awokado

Urodziła się z kartą członkowską do jogi prenatalnej w dłoni. Nigdy nie wychodzi z domu bez szalika utkanym przez buddyjskich mnichów, który kupiła na bazarku przy metrze Racławicka. Jej naturalnym środowiskiem jest kawiarnia, w której zamawia latte na mleku migdałowym z artystycznie wyrytym w piance cytatem z Paulo Coelho. Jeśli zapomni swojej maty do jogi, popada w kryzys tożsamości i przez cały dzień przemawia cytatami Dalajlamy. Pracuje w zawodzie, który nie istniał przed 2010 rokiem. Jej związki to zawsze głębokie, emocjonalne i kompletnie abstrakcyjne doświadczenia. Preferuje partnerów, którzy mają więcej emocjonalnych blokad niż ona sama, ponieważ uwielbia ich potem 'otwierać’ przy pomocy maratonu medytacyjnego albo trzygodzinnej ceremonii parzenia kakao.

Największą romantyczną katastrofą jej życia było odkrycie, że facet, z którym spotykała się przez miesiąc, tak naprawdę potajemnie głosował na Konfederację. Nigdy się po tym nie otrząsnęła.

Każdy piątek kończy toastem z matcha latte za pokój na świecie, a weekendy spędza na wymienianiu się energią z drzewami w Parku Morskie Oko. W jej szafie dominują ubrania od lokalnych projektantów, a na półce książki o samorozwoju. Kupuje też na lokalnych targach sztuki, gdzie szuka ubrań, których nikt normalny by nie założył, na przykład kamizelki robione na drutach przez bezdomnych poetów albo spodnie, które wyglądają jak zasłona ze starego mieszkania jej babci. Nosi designerskie okulary, których cena przewyższa PKB małego kraju, ale zawsze zapewnia, że kupiła je 'z drugiej ręki’ i 'po znajomości’. Jeśli gdzieś się spieszy, choć pośpiech ją poniża, to tylko na pilates lub warsztaty z ceramiki.​ Ma w sobie tę wyjątkową zdolność mówienia o sprawach codziennych z powagą godną przemówień ONZ, a o problemach globalnych z ironią i humorem zarezerwowanym dla rozmów o tym, czy pizza hawajska powinna zostać zdelegalizowana. Jej pies, mieszaniec średniej wielkości, nosi imię, które brzmi jak zlepek sanskryckich mantr, na przykład 'OmShantiPrana’, choć w praktyce woła na niego po prostu Boguś. Może się wydawać zabawna, ironiczna i lekko oderwana od rzeczywistości, ale w głębi serca wierzy, że świat można zmienić poprzez regularne sesje oddechowe i ograniczenie plastiku w kawie na wynos.

Żoliborz – Hipsterska Szamanka z Ekologicznym Fetyszem

Jeździ rowerem, nawet jeśli nie ma dokąd. To rytuał duchowego oczyszczenia. Nigdy nie opuszcza domu bez lnianej torby, którą własnoręcznie uszyła na warsztatach w domku fińskim na Jazdowie. Nosi w niej zawsze pół chleba na zakwasie, książkę o minimalizmie i kilogram biodegradowalnego optymizmu. Jej mieszkanie to muzeum vintage’u – krzesło pamiętające Piłsudskiego, lodówka działająca tylko dzięki dobrej energii i ekspres do kawy, który parzy jedynie kawę z recyklingu. Pracuje tam, gdzie praca bardziej przypomina sztukę performatywną niż zawód. Może jest menadżerką galerii sztuki współczesnej, której nikt nie odwiedza, bo otwarta jest tylko w pełnię księżyca. Być może organizuje warsztaty jogi w lesie bielańskim, na które zawsze zaprasza swoich znajomych z Facebooka. Czas wolny spędza na graniu na ukulele w akompaniamencie oddechów sąsiadów i rzeźbieniu ekologicznych lalek voodoo polityków z sąsiedztwa, których akurat nie lubi.

Nie uznaje związków, tylko 'wchodzi w relacje’.

Każda z jej relacji jest bardziej ironicznym komentarzem do patriarchatu niż prawdziwą historią miłosną. Kiedy ktoś pyta ją, czy woli chłopaków, czy dziewczyny, odpowiada, że woli kombuchę. Randkuje zarówno z chłopakami, jak i dziewczynami, choć ostatecznie okazuje się, że prawdziwą miłością jej życia jest ekologiczny hummus, który kupuje w sklepie prowadzonym przez byłego chłopaka, który obecnie jest z jej byłą dziewczyną. Spotkania z potencjalnymi partnerami traktuje jak casting do niezależnego filmu – im bardziej dziwaczna biografia, tym lepiej. Lubi, gdy chłopak potrafi dyskutować godzinami o wyższości rowerów holenderskich nad tymi ze Szwecji, ale jeszcze bardziej ceni dziewczyny, które w trakcie pierwszej randki potrafią wyrecytować z pamięci esej Simone de Beauvoir. Wszystkie jej związki kończą się zwykle po miesiącu, gdy odkrywa, że partner nie segreguje śmieci albo – co gorsza – nigdy nie był na koncercie w Pogłosie.

Wola – Korporacyjna Ninja, Pogromczyni Excela i Pogardy dla Braku Ambicji

Jest kobietą sukcesu, odkąd tylko zorientowała się, że sukces można mieć w Excelu, a najlepiej w tabelce zatytułowanej 'Życiowe cele.xlsx’. Urodziła się w małej miejscowości, w której szczytem kariery było objęcie stanowiska kierowniczki lokalnego sklepu z paszą i karmą dla kur niosek, ale od zawsze wiedziała, że jej miejsce jest w stolycy, pośród świateł fluorescencyjnych lamp i open-space’owych labiryntów. Przyjechała do Warszawy zaraz po maturze, pozostawiając za sobą pierwszą wielką miłość, a także jedyny tatuaż, o którym nie chce rozmawiać. Tatuaż zrobiła po pijaku, a legenda głosi, że to chińska potrawa przetłumaczona przez Google Translator na łacinę. Nie uznaje transportu publicznego, bo tramwaje pachną dla niej życiową porażką, autobusy są pełne świrów i wirusów, a metro – no cóż, metrem jeżdżą tylko stażyści. Po Warszawie przemieszcza się wyłącznie Uberem klasy premium, bo podstawowy jest dla ludzi, których najwyższą życiową ambicją jest dotrwanie do kolejnego weekendu.

W czasie pandemii się nie szczepiła, ponieważ uważa, że każdy jest kowalem swojego losu, a ona swój los wykuła już dawno w złotej karcie kredytowej z limitami bez ograniczeń.

Jej praca polega na robieniu rzeczy, które można by streścić w pięciu słowach, ale opisuje je zawsze na LinkedIn w pięćdziesięciu, bo storytelling i personal branding są dla niej ważniejsze niż tlen. Codziennie rano zaczyna od selfie z kawą ze Starbucksa, oznaczając #motivation #girlboss #nigdy_si_nie_zatrzymam. Jest menedżerką dolnego wyższego ze średnich szczebla w firmie, której nazwy nikt nie pamięta, bo składa się z przypadkowego zestawu liter, ale jej stanowisko brzmi tak poważnie, że nawet własna matka boi się zapytać, co ona właściwie robi. Jej związki to coś w rodzaju inwestycji długoterminowej. Facet powinien być jak dobrze prowadzony startup – przynosić zyski, mieć jasno określone KPI, dynamicznie się rozwijać, a najlepiej, by co miesiąc robił upgrade do nowej wersji. Od partnerów oczekuje przede wszystkim tego, że będą mieli 2 bitcoiny i ambicje większe niż Warsaw Spire. Teraz jest z typem, który zarabia jedynie dwa razy więcej niż średnia krajowa i ma czelność nie chcieć założyć własnego jednorożca technologicznego w ciągu najbliższego półrocza, ale z drugiej strony zna różnicę pomiędzy Pinot Noir a Merlot. Jeżeli na pierwszej randce mężczyzna nie wspomni o swoich ambicjach, celach i nie zażartuje, że 'spanie jest dla słabych’, ona od razu wysyła maila z informacją o zakończeniu rozmów kwalifikacyjnych na stanowisko partnera życiowego.

Ostatni związek zakończyła, gdy dowiedziała się, że facet jeździł metrem, i to drugą linią, której nawet nie umiała wskazać na mapie.

Wolny czas? Ona nie ma wolnego czasu, ma jedynie przerwy na rozwój osobisty. Zajmuje się głównie czytaniem książek, które wyjaśniają, jak spać mniej, pracować więcej i żyć jeszcze szybciej. Czasami relaksuje się, oglądając seriale o seryjnych mordercach, ponieważ utożsamia się z głównymi bohaterami – oni też mają jasno określone cele, plan działania i dużą determinację, choć używają trochę innych narzędzi niż tabelki w Excelu. Jej życiowy cel to stanowisko prezeski jakiejkolwiek firmy z międzynarodową siedzibą w Londynie lub Nowym Jorku. Nie dlatego, że tak bardzo lubi te miasta, ale dlatego, że świetnie wyglądałyby na jej profilu na LinkedIn. Marzy też o wydaniu autobiografii pod tytułem 'Jak zarządzać światem przy pomocy smartfona i niskiego poziomu empatii’, a także o kupnie mieszkania na Woli, ale nie tego przeciętnego, tylko penthouse’u z widokiem na tych wszystkich małych ludzi, którzy wciąż myślą, że praca od 9 do 17 jest wystarczająca. Mimo że codziennie powtarza, iż 'życie jest zbyt krótkie, by jeść gluten’, czasami w środku nocy wstaje do lodówki, żeby pożreć połowę pizzy pepperoni, po czym natychmiast zaprzecza, że coś takiego miało miejsce.

 

SURPRISE