Warsztaty umierania to to, czego dziś potrzebujesz!

Z Katarzyną Boni rozmawiamy o prowadzonych przez nią warsztatach umierania. Ciężko się na nie dostać, ale warto spróbować.
.get_the_title().

Katarzyna Boni więcej mieszka w Azji niż w Polsce. Absolwentka kulturoznawstwa na IKP i Social Psychology na SWPS pracowała już w Japonii, Indiach, Indonezji, Wietnamie, Tajlandii, Kambodży, Chinach i na Filipinach. Pisała więcej o podróżach i smakach, ale to, co okazało się być bardziej fascynujące, to pisanie o ludziach i emocjach. Jest autorką kilku książek, w tym jednej, która jest dziś wyjątkowo aktualna – ale o tym za chwilę. Jej pierwsza książka, „Kontener”, napisana wspólnie z Wojciechem Tochmanem, to opowieść o syryjskich uchodźcach w Jordanii. Najnowsza, “Auroville. Miasto z marzeń”, to opis miejsca, które od pięćdziesięciu lat – przy wsparciu całego świata – próbuje znaleźć przepis na zmianę systemu.

W 2016 roku Boni wydała książkę „Ganbare! Warsztaty umierania” o Japonii po tsunami i Fukushimie. W 2017 roku książka została nagrodzona Gryfią. Okazało się, że warsztaty umierania, które Kasia zaczęła prowadzić najpierw tylko dla przyjaciół, są potrzebne nie tylko po kataklizmach. Chętnych na jej warsztaty w Polsce jest bardzo dużo, wręcz za dużo – ciężko się na nie dostać, ale warto spróbować.

W końcu każdy z nas ma swoje tsunami do przepracowania.

Powiedz skąd wziął się pomysł i jaka jest idea warsztatów umierania?

O warsztatach umierania usłyszałam w Japonii. Pojechałam tam po raz pierwszy w 2011 roku, już po potrójnej katastrofie (trzęsienie ziemi, tsunami i wybuchy w elektrowni atomowej w Fukushimie) i przyjeżdżałam co roku na kilka tygodni. W 2014 roku przeczytałam o warsztatach umierania prowadzonych przez buddyjskich mnichów pod Tokio. Ten tekst i jeszcze kilka innych informacji o japońskiej rzeczywistości po marcu 2011 roku, stały się impulsem do napisania książki o tym, jak Japończycy radzą sobie ze stratą i z traumą – i czego możemy się w tym obszarze od nich nauczyć. Już w 2014 roku spotkałam się z mnichami w Tokio, ale akurat nie organizowali warsztatów – za to opowiedzieli mi dokładnie, na czym polegają. Wzięłam w nich udział rok później. I choć znałam ich opis krok po kroku – i tak mną wstrząsnęły.

Ich idea jest bardzo prosta. Uczestnicy warsztatów słuchają historii o osobie, która choruje i żegna się z życiem. Jednocześnie sami – symbolicznie – muszą rozstawać się z ważnymi dla nich rzeczami. To krótka symulacja (warsztaty trwają od 90 do 120 minut), która skłania do refleksji nad własnym życiem. I w moim odczuciu – przybliża nas do zwykłej radości z życia i jego bogactwa. Czasem warsztaty potrafią to życie przewartościować. A czasem są tylko potwierdzeniem, że idziemy w dobrym kierunku.

Warsztaty umierania przeszły ciekawą drogę. Wymyślono je w jednym z amerykańskich hospicjów – jako sposób na uświadomienie wolontariuszom, przez jakie emocje przechodzą ich podopieczni. Do Japonii przywiozła je pielęgniarka pracująca w hospicjum. To od niej o idei warsztatów usłyszał mnich Tetsuya Urakami. Zaadoptował je do własnych potrzeb. Brałam udział właśnie w jego warsztatach i przeniosłam je do Polski. Najpierw opisałam je w mojej książce „Ganbare! Warsztaty umierania”, a potem – pod wpływem znajomych – zaczęłam je organizować dla coraz większej liczby osób.

Dla kogo jest to przeżycie i co to de facto daje?

To przeżycie dla każdego. Wiem, że warsztaty – na podstawie napisanej przeze mnie książki – prowadzą nauczyciele dla licealistów. Są też nimi zainteresowane lekarki pracujące z dziećmi chorymi na raka i pracownicy hospicjów. Ale prowadziłam je dla studentów psychologii, dziennikarzy, pisarzy, biznesmenów, pracowników administracji – zawód nie ma tu znaczenia. Znaczenie ma chęć refleksji nad swoim życiem.

Warsztaty pozwalają sprawdzić, co jest dla nas ważne. I pokazują nam, czy potrafimy znaleźć na co dzień miejsce dla tego, co jest w naszym życiu najważniejsze.

Komu takie warsztaty się przydadzą i komu byś je poleciła?

Myślę, że te warsztaty naprawdę trafiają do wszystkich. Na pewno warto je przejść, kiedy ma się do podjęcia ważną decyzję. Albo kiedy znajdzie się na rozdrożu. Warsztaty umierania można powtarzać wielokrotnie – to naturalne, że nasze priorytety zmieniają się wraz ze zmianami w naszym życiu. Od uczestników wiem, że warsztaty pomagają również pożegnać się z tymi, którzy odeszli. W cichy, ale mocny sposób pozwalają zetknąć się z własnymi emocjami i zobaczyć, że może wcale nie są aż tak obezwładniające, jak myśleliśmy. Poleciłabym je wszystkim, których one ciekawią. Natomiast nigdy nikogo do nich nie zmuszam – udział w nich musi być w pełni dobrowolny. Jeśli ktoś nie czuje się na warsztaty gotowy, nie ma na nie ochoty, nie chce brać udziału w symulacji odchodzenia – to przecież są inne sposoby na odkrywanie radości życia. Dla mnie niezwykłą siłą tych warsztatów jest to, że każda nasza decyzja podjęta podczas ich trwania mówi nam coś o nas i może być wskazówką do rozwoju. Tu nie ma dobrze i źle, jesteśmy tylko my, obserwujący nasze zachowania. Myślę, że warsztaty umierania uczą również odpowiedzialności za własne decyzje i za własne samopoczucie. Ich uczestnikom zawsze daję opcję wycofania się w każdym momencie – ale to oni muszą podjąć świadomą decyzję – czyli być w kontakcie z tym, co czują i zadbać o siebie.

Jaki jest odbiór warsztatów w Polsce?

Jestem zaskoczona, jak wielu jest na nie chętnych! Zaczęłam je robić na prośbę znajomych – myślałam, że zrobię jedne i to wyczerpie pulę zainteresowanych. Potem myślałam, że może będę je prowadzić raz w roku. Ale coraz więcej osób pisało, że chciałoby wziąć w nich udział. Pierwszy raz oficjalnie prowadziłam je w zeszłym roku podczas festiwalu w Miedziance. Połowa chętnych musiała odejść z kwitkiem. Potem we Wrocławiu na 22 miejsca chciało się zapisać ponad 100 osób. Warsztaty odbywają się rzadko, bo dużą część roku spędzam poza krajem, zbierając materiały do kolejnych książek. Ale dzięki pandemii zaczęłam prowadzić je online. Najpierw wypróbowałam tę metodę na znajomych, którzy już się chyba przyzwyczaili do bycia królikami doświadczalnymi. Okazało się, że działa – a dla niektórych działa nawet lepiej, bo internet zapewnia im anonimowość. Znowu zaskoczył mnie odzew. W lipcu i sierpniu przeprowadziłam trzy warsztaty – a zgłoszeniami mogę zapełnić kolejne dwa terminy. Jak widać w Polsce ludzie są nimi bardzo zainteresowani. Są otwarci na nietypową formułę, gotowi do zmierzenia się z trudnymi tematami i spragnieni narzędzia, które wesprze refleksję nad życiem.

Jak się przygotowywałaś do warsztatów?

Moją inspiracją są warsztaty prowadzone przez Tetsuyę Urakamiego – brałam w nich udział, robiłam też wywiad z samym prowadzącym. Przygotowana przez niego historia opowiadana podczas warsztatów – oparta na historii amerykańskiej – była kanwą dla moich warsztatów. Ale tekst polskiej wersji został ułożony przeze mnie – tak, żeby pasował do naszych warunków. Konsultowałam go z onkolożką. Po każdych warsztatach coś w tym tekście zmieniam – albo pod wpływem rozmowy z uczestnikami, którzy w rzeczywistości przechodzili przez podobną historię, albo kiedy mam wrażenie, że wzbogacając tekst, mogę wzbogacić doświadczenie uczestników. Dzięki temu warsztaty umierania ewoluują i mam nadzieję, że stają się coraz lepsze.

W Polsce temat śmierci jest absolutnym tabu. Jak wygląda to w innych kulturach? Wiem, że prowadziłaś takie warsztaty w Indiach, opowiedz proszę o tym. 

To ważne, żeby podkreślać, że te warsztaty – choć mają śmierć w tytule – wcale nie są o śmierci, tylko właśnie o życiu. To prawda, że śmierć została wycięta ze strefy publicznej – co nie znaczy, że ludzie traktują ją jak tabu albo unikają rozmów o niej. O tym, że chcemy i potrzebujemy więcej rozmawiać o śmierci – nieuniknionej części życia – świadczy właśnie duże zainteresowanie warsztatami. Ale także popularność takich książek jak „Porozmawiajmy o śmierci przy kolacji” Michaela Hebba, albo powstający właśnie Instytut Dobrej Śmierci założony przez Martę Niedźwiecką i Anję Franczak.

Warsztaty prowadziłam w Indiach – podczas konferencji o przyszłości ziemi w mieście Auroville: międzynarodowej wspólnocie założonej pod auspicjami UNESCO w 1968 roku. To o tym mieście i o tym, jak tworzyć nowe – bardziej świadome społeczeństwo – napisałam najnowszą książkę. O samej śmierci w Indiach niewiele wiem i nie czuję się ekspertką w tej dziedzinie. Na pewno na podejście do niej ma wpływ hinduizm i związana z nim wiara w reinkarnację.

Natomiast w Japonii od dobrych kilku lat trwa zainteresowanie tematyką śmierci w jej ujęciu związanym z szykowaniem własnego pogrzebu i sprzątaniem po sobie (również wirtualnych śmieci) zanim się umrze. Organizowane są targi śmierci, ludzie dyskutują o tym, jak chcieliby być pochowani (powstają grupy przyjaciół-w-śmierci, którzy razem wykupują kawałek ziemi – w przyszłości stanie się dla nich lasem-cmentarzem), szykują testamenty i drobiazgowe instrukcje na temat tego, co zrobić z ich rzeczami, kiedy ich już nie będzie. Wydają dyspozycje właścicielom ich kont mailowych – żeby po śmierci usunęli wybrane maile, albo żeby wysłali pożegnalną wiadomość. Piszę o tym szczegółowo w „Ganbare!”.
Ale wydaje mi się, że to nie jest trend wybitnie japoński. Na całym świecie coraz więcej mówi się o cenie, jaką płacimy za wycięcie śmierci z naszego życia. Pojawia się coraz więcej inicjatyw ekologicznych pochówków (to ma ogromne znaczenie w Stanach, gdzie ciała się balsamuje i trujące substancje przedostają się do ziemi). W temat śmierci zaangażowanych jest coraz więcej psychologów, artystów, pisarzy, dziennikarzy, działaczy społecznych. Wydaje mi się, że żyjemy w czasach, w których słono płacimy za udawanie, że śmierć nas nie dotyczy. I nie chodzi tu tylko o naszą śmierć, ale o śmierć naszych bliskich (albo śmierć relacji) i związaną z nią stratę. W dobie kryzysu klimatycznego tracimy coraz więcej – nasze życie, które zawsze było niestabilne i podszyte nietrwałością, staje się niestabilne w bardzo widoczny sposób. Co jeszcze bardziej unaoczniła nam pandemia. Potrzebujemy nauczyć się żyć z tą niestabilnością i nietrwałością. Zresztą buddyści, do których światopoglądu jest mi najbliżej, twierdzą, że każde istnienie opiera się właśnie na nietrwałości i na nieustannej zmianie. Walka z tą podstawową kondycją jest z góry skazana na porażkę. Im szybciej zaakceptujemy stratę i nietrwałość jako niezbywalną część naszego życia – tym lepiej dla nas. I tym bardziej potrafimy cieszyć się życiem, póki trwa.

Kiedy odbędą się kolejne warsztaty

Dwa kolejne będą we wrześniu. W październiku może uda mi się wrócić do ich prowadzenia twarzą w twarz. Ale pewnie nadal zachowam również formułę wirtualną – żeby uczestnicy mieli wybór, i żeby mogły w nich brać udział osoby z całej Polski, jak i ci, którzy mieszkają poza Polską.

Informacje o terminach na pewno pojawią się na stronie: www.facebook.com/KatarzynaBoni.
A niedługo, może już we wrześniu, ruszy oficjalna strona warsztatów i jej wersja facebookowa.

SURPRISE