Kontrowersyjny styl fotografii Jimmiego Nelsona

Wyjątkowe ujęcia, w których majestatyczne krajobrazy stają się jednością z ich dumnymi mieszkańcami, stały się zalążkiem kontrowersji wokół fotografa oraz zapoczątkowały dyskusję o fotografii podróżniczej.
.get_the_title().

Jimmy Nelson to brytyjski fotograf, którego życiowym projektem stało się podróżowanie po najbardziej niedostępnych zakątkach świata i tworzenie portretów jego rdzennych mieszkańców.

Fotograf dotarł między innymi do plemienia Q’ero, mieszkającego na wysokości 4400 m n.p.m. – jednego z ostatnich istniejących plemion Inków.

Wyjątkowe i piękne ujęcia, w których wspaniale łączy majestatyczne krajobrazy z ich dumnymi mieszkańcami, stały się zalążkiem kontrowersji wokół fotografa oraz zapoczątkowały dyskusję o etycznym podejściu do fotografii podróżniczej. Zarówno fotografia podróżnicza, jak i etnograficzna prezentują obce kultury z pozycji obserwatora – podglądacza codziennego życia tych społeczności.

Fotografie Nelsona mocno odbiegają od sposobu, w który najczęściej przedstawia się ludy pierwotne. Sesje zdjęciowe, choć odbywają się w odległych zakątkach świata, wyglądają bardzo profesjonalnie, ale pojawiają się głosy, że sposób prezentowania kultur jest nieakceptowalny. Tuż po publikacji pierwszego albumu „Zanim odejdą” z 2013 roku, na fotografa wylała się fala krytyki, zarówno ze strony mediów, fotografów, organizacji praw człowieka, jak i zwykłych widzów. Główny zarzut dotyczy tego, że zdjęcia są pozowane, a autor kreuje rzeczywistość, egzotyzuje na siłę społeczności i pisze „malowniczą baśń dla białego człowieka”.

Nelsonowi zarzuca się, że powierzchowne piękno albumu odwraca uwagę od prawdziwych problemów, z którymi muszą zmagać się bohaterowie zdjęć.

Wiele plemion jest przymusowo przesiedlanych i prześladowanych ze strony władz państwowych, czego nie widać na perfekcyjnych fotografiach.

Autor odpiera zarzuty, argumentując, że to właśnie jego podejście daje szansę do zaprezentowania bohaterów cyklu tak, jak by oni sobie tego życzyli. – Ludzie nie są przyzwyczajeni do oglądania tych plemion w taki sposób – mówi Nelson. – Te zdjęcia nie są fałszywe. To pełna szacunku i godności prawda.

Fotograf spędzał w wioskach nawet trzy tygodnie zanim zaczął robić zdjęcia. – Spędzam dni i tygodnie, wyjaśniając, co zamierzam zrobić, że chciałbym zrobić artystyczne zdjęcie, przedstawiające was w całej chwale, sile i mocy – zapewnia.

Brytyjczyk w celu obrony swoich prac postanowił ponownie odwiedzić fotografowane społeczności, aby zapytać, co ich członkowie sądzą na ten temat.

Tak powstała akcja „Homage to Humanity” – a w jej ramach książka i aplikacja wydane w październiku tego roku, ułatwiające poznanie historii konkretnych plemion oraz ukazujące zdjęcia zza kulis sesji.

Jako dziecko Jimmy mieszkał z ojcem, geologiem w różnych krajach Ameryki Południowej, Afryki i Azji. Kiedy skończył siedem lat, został wysłany do katolickiej szkoły z internatem w Anglii, gdzie uczył się przez następne dziesięć lat. Dla dziecka żyjącego dotąd swobodnie w naturze, różnica między tymi dwoma światami była kolosalna. Nelson traktuje swoją pracę jako fotografa społeczności plemiennych jako poszukiwanie tego utraconego dzikiego ja.

Fotograf posługuje się 50-letnim aparatem wielkoformatowym. Dzięki hojności holenderskiego milionera, Marcela Boekhoorna, Jimmy Nelson mógł przeprowadzić swój projekt na tak dużą skalę. Odbył w sumie 55 wypraw do różnych zakątków świata.

Na przeciwnym biegunie stawia się fotografa Steve’a McCurry’ego, rozsławionego przede wszystkim za sprawą zdjęcia „Afgańskiej dziewczyny”.

McCurry lubi fotografować odwiedzane społeczności w trakcie ich codziennych czynności związanych z zabawą, porządkami czy higieną. – Poszukując nowego zdjęcia, upatruję tych ulotnych, niepilnowanych chwil, chwil bez nadzoru i staram się uchwycić doświadczenia wyrzeźbione na ludzkich twarzach – przyznaje w jednym z wywiadów.

Nelson uważa, że ten popularny sposób obrazowania kultur, kiedy ich przedstawicieli fotografuje się długim obiektywem prosto z samolotu lub dżipa, nie dając szansy odpowiednio im się przygotować, mało ma wspólnego z szacunkiem, o którym tak dużo mówią przedstawiciele fotografii typu „National Geographic”.

Dyskusja trwa zarówno w komentarzach pod artykułami prasowymi, jak i na Instagramie fotografa. Trzeba przyznać, że fala krytyki przybiera formę zwykłego hejtu deprecjonującego dokonania twórcy, a wymóg, aby fotograf pracował według odgórnych wytycznych wydaje się co najmniej absurdalny.

Tekst: Dorota Linke