Nicolas Jaar wrzucił do sieci album pod pseudonimem. Trzeba go posłuchać
Stylistyczna rozpiętość dyskografii zaledwie 28-letniego Nicolasa Jaara może imponować. Dorobek chilijsko-amerykańskiego twórcy to zarówno erudycyjny flirt z przeróżnymi odnogami house’u (z naciskiem na micro i deep), jak i ambient popem (choćby duże fragmenty wydanego w 2016 roku „Sirens”) czy wreszcie szumem oraz celowym komplikowaniem i zagęszczaniem dźwiękowych faktur. Nie można też zapomnieć o przesiąkniętym eksperymentatorskim duchem łączeniu digitalnego i organicznego instrumentarium (vide projekt Darkside we współpracy z gitarzystą Dave’em Harringtonem, któremu zawdzięczamy między innymi mistrzowskie wykonanie „Paper Trails” w sesji dla Resident Advisor).
17 lutego, po cichutku i za plecami wielu fanów oczekujących na wieści raczej z głównego frontu, Jaar pod pseudonimem A.A.L (Against All Logic) wypuścił nowy krążek. I to jaki! Oto 5 powodów, dla których musicie sprawdzić „2012-2017”!
1. Odwrót od awangardy na rzecz uśmiechu, tańca i rozrywki
Z ręką na sercu, czy ktokolwiek spodziewał się jeszcze po nurzającym się ostatnio w niespecjalnie strawnych dla szerszej publiczności muzycznych eksperymentach Jaarze – ze znakomitymi efektami czy to na „Space Is Only Noise”, czy „Sirens” – krążka przystępnego, optymistycznego i radosnego? Tymczasem po odpaleniu „2012-2017” ciało samo rwie się do tańca, na twarzy pojawia się uśmiech, a kilka sesji z materiałem ma potencjał, by okazać się owocnym substytutem wizyty u wszelkich lekarzy od duszy. Nawet ostatnia fala mrozów staje się jakby mniej straszna.
2. Wehikuł czasu do lat 80.
Tak ostentacyjne postawienie na house, disco, funk i soul, podkręcane jeszcze umiejętnym wykorzystaniem syntezatorów i sampli, składa się na chyba najbardziej w tej chwili rozrywkową płytę roku 2018. Wszystkie przywołane stylistyki przenikają się tu w przeróżnych konfiguracjach, a dodatkowo są ubarwiane autorskim, kreatywnym zagospodarowywaniem tła (modulacje, pogłosy, chórki etc.), tak że nawet przy rasowym i rozciąganym na wiele minut tempie 4/4 na nudę absolutnie nie można narzekać, bo nieustannie coś się dzieje.
3. Hit za hitem
Z takim natężeniem przebojowych kawałków w trackliście już teraz można przewidywać, że „2012-2017” wyląduje w czołówkach bardzo wielu albumowych rankingów rocznych. „Rave On U” to przecież parkietowy wymiatacz, utrzymany odrobinę, zwłaszcza w końcówce, w duchu twórczości Clarka i jego specyficznych, rozjeżdżających się „u samej końcówki włosa” melodii. Wokalne sample z „You’re Going to Love Me and Scream” na tle pulsującej warstwy instrumentalnej błyskawicznie wprowadzają w euforię, zaś już od pierwszej sekundy „Know You” czy „Now U Get Me Hooked” ejtisowym nastrojem przesiąka się od stóp do głów. A przecież zostały jeszcze co najmniej równie hipnotyczne „Some Kind of Game”, „This Old House Is All I Have”, „I Never Dream” czy puszczające oczko fanom Kanye Westa „Such a Bad Way”.
4. Skojarzeń moc
Podczas odsłuchu przez głowę regularnie przelatują kolejne skojarzenia z brzmieniem innych artystów. Zarówno tych bardziej retro (Earth, Wind & Fire, Giorgio Moroder czy Chic), jak i nieco późniejszych (Daft Punk, ADULT., a nawet… Robbie Williams w mimowolnie przypominającym motyw z jego „Feel”, tyle że znacznie bardziej wyrafinowanym aranżacyjnie „Cityfade”). Przeróżnych tropów, zwłaszcza biorąc pod uwagę osłuchanie Jaara, jest tu cała masa, a podążanie za nimi, niezależnie od tego czy trafimy, czy przestrzelimy, to świetna zabawa!
5. Brak wypełniaczy, czyli włączasz play, a impreza w duchu retro rozkręci się sama
Ponad 66 minut materiału i praktycznie brak jakichkolwiek wypełniaczy? To zdarza się bardzo rzadko, zwłaszcza przy tanecznych płytach. Jaarowi się jednak udało. Dzięki temu krążek idealnie sprawdzi się jako soundtrack na imprezę, gdzie można go po prostu odpalić, zapętlić i zapomnieć o troskach.
Tekst: Wojciech Michalski