Languishing – to jeszcze nie depresja, więc co?
Termin 'languishing’ został wymyślony przez socjologa Corey’a Keyesa i oznacza słabość, apatię i pustkę. 'Marnienie’, bo tak można to przetłumaczyć na polski, powstało w opozycji do 'kwitnięcia’, którym często określamy czyjś stan.
Languishing i związane z nim osłabienie zdrowia psychicznego jest czymś w rodzaju emocjonalnego stanu zawieszenia.
Objawia się brakiem motywacji ,radości, ogólnym rozkojarzeniem. Choć nazwa brzmi tajemniczo, jest to stan, którego doświadczyło wielu z nas, część nawet całkiem niedawno – naukowcy przeanalizowali dane z 78 krajów świata, dochodząc do wniosku, że podczas pandemii, od kwietnia do czerwca 2020 roku, czuło się tak aż 10 proc. badanych. Przyczyny są różne, choć zazwyczaj pojawia się wśród nich stres, trauma czy zmiana codziennej rutyny. Languishing może utrzymywać dłuższy czas, ostatecznie prowadząc nawet do zaburzeń lękowych czy depresji.
Ale wcale nie musi. Bo choć languishing czasem poprzedza depresję, a czasem z nią wręcz współistnieje, to nie jest to samo. Osoby w depresji zwykle czują bowiem, że nie mają kontroli nad swoim życiem, a w przypadku languishingu tak nie jest – badania wykazały, że doświadczający go ludzie wiedzą, czego chcą od życia. Nie wyznaczają jednak celów na przyszłość i nie podejmują działań w tym kierunku – całkiem przeciwnie do osób w depresji. Najważniejsza różnica polega oczywiście na tym, że depresja jest chorobą psychiczną, którą można leczyć. Tymczasem languishing nią nie jest, a więc osoby doświadczające tego rodzaju osłabienia mogą nie otrzymać pomocy, której potrzebują.
Dlatego też warto wiedzieć, co można zrobić, by poprawić swój stan.
Badania wykazują, że zaangażowanie społeczne poprawia samopoczucie – to może być zwykła, codzienna pomoc sąsiadce lub zorganizowany wolontariat czy działalność aktywistyczna. Praktykowanie wdzięczności, zrezygnowanie z używania negatywnego języka, opisując własne życie i generalnie myślenie o nim lepiej też pomaga – ale oczywiście nie zachęcamy nikogo do patrzenia przez różowe okulary zawsze i w każdej sytuacji. Kolejna sprawa to aktywne poszukiwanie pozytywnych doświadczeń – zamiast zamykać się w czterech ścianach, oglądając setny raz 'The Office’ i jednocześnie scrollując telefon, warto zrobić dla siebie coś, co faktycznie nas ucieszy. Łatwo mówić tym, którzy akurat nie przebywają w otchłani, gdzie nic nie ma sensu, jasne. Ale warto pamiętać o tym, że lepiej robić coś niż nic – nawet rozmowa z przyjacielem może czasem poprawić nasze samopoczucie.
Tekst: NS