Mimo globalnej izolacji ilość dwutlenku węgla w atmosferze rośnie i bije kolejne rekordy
Z coraz większą pewnością można powiedzieć, że globalny lockdown nie zmieni niestety wiele w kwestii stopnia zatruwania środowiska gazami cieplarnianymi. Owszem, aktualny poziom emisji dwutlenku węgla odrobinę zmalał (szacuje się, że w skali roku będzie o ok. 8 proc. niższy niż w ubiegłym). Owszem, prawdą również jest, że pozytywny wpływ pandemii na ilość wyzwalanego do atmosfery CO2 jest już 6-krotnie większy niż choćby ten kryzysu ekonomicznego z 2008 roku. Tyle tylko, że… to wciąż tylko kropla w morzu, a najnowsze pomiary pokazują, że osiągnięcie zeroemisyjności (planowane np. w Europie do 2050 roku) to chyba naprawdę konieczność.
3 maja odnotowano kolejny rekord ilości dwutlenku węgla w atmosferze od czasu rozpoczęcia pomiarów – 418,12 cząsteczek na milion.
Naukowcy wieszczą ponadto kolejne wzrosty. Poniższy obrazek mówi zresztą wszystko.
Yesterday, the highest ever greenhouse gas concentration in history was observed at Mauna Loa Observatory: 418.12 parts per million CO2 in the atmosphere.
Improved national climate action plans are crucial to reverse the trend > https://t.co/QJrTeFrPw6 #NDCs pic.twitter.com/B5Ggnfr24p
— UN Climate Change (@UNFCCC) May 4, 2020
Meteorolog Sean Sublette z organizacji Climate Central zwraca uwagę, że ośmioprocentowe obniżenie emisji, choć może w teorii wydaje się jakimś progresem, dla jakiegokolwiek wyhamowania postępujących zmian klimatu ma marginalne znaczenie. Związane jest to z tym, że CO2 po wydostaniu się z naszych fabryk czy rur wydechowych potrafi utrzymywać się w atmosferze przez setki, a nawet tysiące lat.
Sublette przyrównuje to do wanny, w której przykręcenie kurka o 10 proc. nie sprawi, że woda przestanie ją wypełniać, a jedynie nieco (praktycznie niezauważalnie) to napełnianie spowolni.
Dodatkowo miesiące wiosenne i maj to czas, w którym poziom CO2 w atmosferze niemal zawsze gwałtowniej zwyżkuje, ponieważ stanowią one również pokłosie nieco mniejszych możliwości obronnych planety – rośliny z półkuli północnej zrzucają przecież liście w trakcie jesieni i zimy. Dopiero latem, bujne i zielone, poprzez fotosyntezę odciążają atmosferę w pełni swoich możliwości.
Takie wsparcie ze strony natury to jednak wciąż zdecydowanie za mało – specjaliści twierdzą jasno, że jedynie wdrożone jak najwcześniej i jak najsprawniej rozwiązania systemowe są w stanie uchronić nas przed katastrofą klimatyczną. Ralph Keeling mówi wprost: „Zmiany zaszły już zbyt daleko, by oczekiwać, że cokolwiek zmieni się wyłącznie poprzez indywidualne wybory konkretnych ludzi”.
Tekst: WM