NajlF5sze wideoklipy, cz.2. Obłęd, turpizm, szaleństwo
W dzisiejszym odcinku wybrałem dla was pięć wideoklipów, które wielu osobom mogą wydać się szokujące. Jeśli podejrzewacie u siebie awersję do sztuki spod znaku „artyście wolno więcej i, co gorsza, skrzętnie z tego korzysta”, być może lepiej się w poniższe rejony nie zapuszczać. Jeśli jednak ciekawość weźmie górę, istnieje spora szansa, że początkowy niesmak zamieni się co najmniej w aprobatę. Słowa „sztuka” w kontekście poniższych klipów użyłem bowiem nie bez przyczyny. W aż czterech z nich (nr 1, 3, 4 i 5) radykalna wizualnie konstrukcja to tylko pretekst do wyartykułowania głębokich, bolesnych, aktualnych i często drastycznych intuicji (bądź wręcz diagnoz) o naszym społeczeństwie. Jeden (nr 2) to zaś totalna, abstrakcyjna jazda bez trzymanki. Zaczynajmy!
1. Oneohtrix Point Never – „Still Life”
Współczesny człowiek funkcjonuje równolegle z gigantyczną intensywnością w dwóch kompletnie odrębnych światach – fizycznym i wirtualnym. Wszyscy mamy świadomość tej postępującej stopniowo cyborgizacji, monitorowanej chociażby w wielu ciekawych pracach i dyskusjach akademickich. Co innego jednak teoria, a co innego przysłowiowe uderzenie digitalnym „obuchem” w głowę i obrazowe pokazanie, jak bardzo na ludzką skalę doświadczania bodźców wpłynęło czerpanie emocji z wirtualnej rzeczywistości.
„Still Life” to przerażająca, bezpośrednia do bólu i szokująca graficznie (Jon Rafman!) ilustracja wędrówki uzależnionej osoby przez kolejne chore treści napotykane online.
To dokumentacja trwania w stanie ciągłego pobudzenia i poszukiwania coraz silniejszych stymulatorów, by być jeszcze w stanie poczuć cokolwiek. Aż do zupełnej znieczulicy i obłędu. Długie, wprowadzające w dyskomfort intro (zło i obsesje ubrane w ładne kolorki) stanowi tu tak naprawdę przystawkę do rozpoczynającego się od 3:12 i ubarwianego syntezatorową pulsacją pokazu chaotycznych, perwersyjnych obrazów, będącego jedną z najbardziej wstrząsających rzeczy, jaką komukolwiek udało się zawrzeć w muzycznym wideo. Zwłaszcza że po chwili ta kulminacja, odzwierciedlająca stan bezrefleksyjnego przesiąkania destrukcyjnym, wyłączającym z prawdziwego życia contentem, sadystycznie kontrastowana jest… melancholijną, vaporwave’ową melodią. Melodią ilustrującą tonącego – dosłownie – w bagnie tej beznadziei człowieka przebranego za liska, któremu wydawało się, że może wszystko. Bo przecież śmieszne kotki ścigają się dziś na „lajki” z kompilacjami śmiertelnych wypadków.
2. Flying Lotus – „Ready Err Not”
Makabryczny, nieprzyzwoity, brutalny. Przymiotniki można mnożyć, ale i tak nie oddadzą w pełni stopnia oryginalności klipu zrealizowanego dla FlyLo przez Davida Firtha (którego możecie kojarzyć np. z serii „Salad Fingers”).
To jeden z tych przypadków, gdy oczy przybierają kształt pięciozłotówek, próbując połapać się w abstrakcyjnym festiwalu surrealistycznej animacji pełnej zdeformowanych postaci, wydobywanych na wierzch wnętrzności czy dzieci z niebezpiecznie dorosłymi twarzami (coś, czym tak lubił straszyć w teledyskach Aphex Twin).
Jeśli ciekawią was interpretacje, warto rzucić okiem na te pochodzące od wyczulonych na metafory fanów „Ready Err Not” na Reddicie. Pierwszorzędna, choć popieprzona, zabawa formą.
3. The Knife – „Full Of Fire”
Pamiętacie jedno z najlepszych filmowych intr w historii, czyli fragment „Funny Games” Michaela Hanekego? Gwałtowna zmiana muzycznego motywu akompaniującego niepozornej rodzinnej wycieczce wywołuje tam w widzu ogrom obaw co do dalszego przebiegu wyprawy. Dość podobnie oddziałuje spotęgowane szalonym wideo Marit Oestberg „Full Of Fire”. Przez niemal 10 minut w typowe i rutynowe, wydawałoby się, scenki rodzajowe (a to dziewczynka z piłką, a to mycie naczyń, a to spacer z psem) gwałtownie wplatane są mroczne, niepasujące do nich i oddziałujące na podświadomość obrazy. Wraz z powtarzalnym, agresywnym rytmem kawałka oraz niespiesznie – za to w punkt! – dodawanymi kolejnymi modulacjami i warstwami, wywołuje to w psychice coraz większy mętlik i rozbudza niepokój. Oczywiście gdzieś w tle toczy się tu opowieść emancypacyjna i próba zwrócenia przez zespół uwagi na ludzi, których historia znajduje się na społecznych peryferiach. The Knife oficjalnie stoją w zagorzałej opozycji do świata, w którym jedyne „właściwe” narracje budują silni i bogaci, z naciskiem na uprzywilejowanych białych mężczyzn.
Waszą uwagę chciałem tu jednak bardziej ukierunkować na fakt, że o ile poprzednie „shockery” były ostentacyjne, tak w tym przypadku przez całe 10 minut czujemy, że coś nie gra, ale tak naprawdę nie wiemy co.
I właśnie taki świadomie wykoślawiony świat, w którym już bulgocząca w zlewie woda potrafi wywołać napięcie, jest największą siłą utworu. Być może poprzez to wideo mieliśmy się poczuć tak jak ci, którzy nigdy nie wiedzą, kiedy i z której strony mogą się spodziewać zagrożenia.
4. Legendarny Afrojax – „Bólterier”
Jak wygląda „turpizmcore” na rodzimym podwórku? Od razu chciałoby się wykrzyczeć: Legendarny Afrojax! „Bólterier” to pieśń o tym, jak ciężkie bywa życie, gdy jest się wrażliwym, empatycznym i refleksyjnym człowiekiem wrzuconym w świat wszechobecnego egoizmu, głupoty, fanatyzmu i pogardy. Co gorsza, w świat, w którym wspomniane postawy i bycie dupkiem są akceptowane, a wręcz gwarantują różne benefity. Cztery lata temu recenzowałem płytę, z której pochodzi ten utwór na łamach magazynu o.pl i byłoby mi miło, gdybyście zerknęli do tego artykułu (o ile Michała Hoffmana nie kojarzycie), bo starałem się tam w skondensowanej formie przedstawić konteksty, przez pryzmat których warto spojrzeć na jego twórczość. W skrócie: to jeden z najlepszych polskich tekściarzy w ogóle (posłuchajcie np. „Wojciecha Modesta Amaro” czy „Dawno nie było tu wojny”), który nieustannie miesza w swoich poczynaniach to, co „wysokie” (z naciskiem na niekonwencjonalne skojarzenia i fenomenalne gry słowne) i „niskie” (ostentacyjne, świadome odpychanie formą, jak np. epatowanie wątkami fizjologicznymi czy dewastowanie poetyckich strof nadmiarem wulgaryzmów).
Kwintesencją tej estetyki jest właśnie „Bólterier” – błyskotliwy tekst uzupełnia… wzmacniające przekaz wideo z wypróżniającymi się zwierzętami.
„Srać na bezrefleksyjność, wyzysk, zło i niesprawiedliwość” – zdaje się krzyczeć autor.
5. Amnesia Scanner – „AS Crust”
Boston Dynamics to jedna z najprężniej działających firm zajmujących się robotyką, której projektom coraz bliżej do zmaterializowania dawnych wizji pisarzy science fiction o maszynach żyjących ramię w ramię z ludźmi. Jak wyglądają przykładowe testy takich urządzeń (istot?), np. przeznaczonych docelowo do pomocy armii na misjach, możecie zobaczyć tutaj. No właśnie. Prześmiewcza muzyczka i tytuł tego wideo nie zmieniają faktu, że zagadnienie „znęcania się nad coraz bardziej ludzkimi w swych zachowaniach robotami” niebawem stanie się pewnie często podejmowanym wątkiem w zakresie filozofii czy debat o moralności.
Duet Amnesia Scanner czekać jednak ze swoim stanowiskiem nie zamierzał i wideo do „AS Crust” oparł właśnie na zapętlonym nagraniu kopanego „cyberpsa”, któremu ledwo udaje się utrzymać równowagę po zadanym ciosie.
Wraz z hipnotycznym, mrocznym, nieco obłąkanym, wpisującym się w konwencję deconstructed club kawałkiem przyczynia się to do odruchowego uruchomienia w głowie odbiorcy niepokojących refleksji na temat przyszłości. Zwłaszcza jeśli dacie się pochłonąć tej audiowizualnej zbitce na słuchawkach w środku nocy.
Wystarczy już tego mroku. Za tydzień pojawi się trzecia część cyklu, pt. „Szkice z dzieciństwa”. Możecie w niej liczyć na pięć nieoczywistych utworów, które z rozczuleniem i nostalgią pozwolą wrócić do wspomnień z młodości!
Tekst: Wojciech Michalski