Dlaczego Putin tak bardzo chce odebrać Ukrainie jej historyczną podmiotowość?

U podstaw tej obsesji leży nie tylko imperialna polityka, lecz także głęboki kompleks historyczny. Ukraina posiada bowiem to, czego Rosja nigdy nie miała w sposób ciągły i spójny: długą, lokalną, zakorzenioną tradycję kulturową i osadniczą, sięgającą starożytności i wczesnego średniowiecza.
.get_the_title().

Rosyjska agresja wobec Ukrainy od początku była opisywana językiem, który ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, a bardzo wiele z propagandą. Jednym z najbardziej absurdalnych, a zarazem kluczowych pojęć tej narracji jest denazyfikacja Ukrainy. Państwa, które nie jest nazistowskie, które nie ma nazistowskiego rządu, którego prezydent wywodzi się z rodziny żydowskiej i którego społeczeństwo wielokrotnie odrzucało skrajne ideologie, nie trzeba denazyfikować. To słowo od początku było pustym znakiem, hasłem mającym uruchamiać emocje rosyjskiego społeczeństwa. Ale właśnie dlatego warto zapytać: co ono naprawdę znaczy? I dlaczego w ogóle pojawiło się w rosyjskiej narracji?

U podstaw tej obsesji leży nie tylko imperialna polityka, lecz także głęboki kompleks historyczny.

Ukraina jest dla Putina problemem nie dlatego, że jest słaba, lecz dlatego, że jest silna w sensie tożsamościowym. Jest dowodem na to, że świat wschodniosłowiański nie musi być podporządkowany Moskwie. Jest żywym zaprzeczeniem mitu o Rosji jako jedynym i naturalnym spadkobiercy całej wschodniosłowiańskiej przeszłości. W ostatnich latach ten problem stał się jeszcze bardziej dotkliwy, ponieważ nauka zaczęła dostarczać argumentów, których nie da się łatwo unieważnić propagandą. Najnowsze badania genetyczne starożytnego DNA (więcej pisaliśmy o tym tutaj), opublikowane we wrześniu 2025 roku, potwierdziły coś, co dla historyków Europy Środkowo-Wschodniej było coraz bardziej oczywiste.

Kolebka Słowian znajdowała się na terenach dzisiejszej Ukrainy i południowej Białorusi.

To stamtąd, z obszaru dorzecza Dniepru i Prypeci, wyszły fale migracyjne, które w VI i VII wieku ukształtowały Europę Środkową, Bałkany i znaczną część Europy Wschodniej. Z tej samej przestrzeni wywodzili się przodkowie Polaków, Czechów, Chorwatów, Serbów, a także przyszłych Rosjan. Ukraina nie była peryferium tej historii. Była jej centrum. To fakt o znaczeniu fundamentalnym, ponieważ podważa on sam rdzeń rosyjskiej narracji imperialnej, według której wszystko, co słowiańskie, naturalnie zmierzało ku Moskwie. Rosyjska państwowość nie ma bowiem tej ciągłości, którą próbuje się jej przypisać. O ile ziemie dzisiejszej Ukrainy mogą pochwalić się długą tradycją osadniczą, miejską i kulturową, sięgającą starożytności i wczesnego średniowiecza, o tyle obszary, z których wyłoniło się późniejsze państwo rosyjskie, rozwijały się w zupełnie innym rytmie i w innych warunkach cywilizacyjnych. Kluczowym momentem dla zrozumienia tego rozdźwięku jest historia Rusi. Ruś Kijowska była organizmem politycznym i kulturowym skupionym wokół Kijowa, który już w X i XI wieku należał do największych i najważniejszych miast Europy. Była to przestrzeń handlu, piśmiennictwa, prawa, kontaktów z Bizancjum i Zachodem. Moskwa w tym czasie nie była żadnym centrum cywilizacyjnym. Była peryferyjną osadą leśną, nieodgrywającą większej roli w świecie wschodniosłowiańskim. Upadek Rusi Kijowskiej i późniejsze najazdy mongolskie doprowadziły do całkowitego zerwania ciągłości politycznej, a ziemie, z których wyłoniła się Moskwa, znalazły się na długie dekady pod dominacją Złotej Ordy. To właśnie w tym okresie kształtował się model władzy, który później stanie się charakterystyczny dla rosyjskiego państwa: silnie scentralizowany, autorytarny, oparty na przemocy i bezwzględnym podporządkowaniu jednostki władzy.

Jeśli Putin chciałby odwoływać się do faktów historycznych, to musiałby przyznać, że rosyjskie elity swój początek miały na grzbietach mongolskich kucy.

Rosyjska państwowość jako projekt narodowy zaczęła się realnie kształtować dopiero w późnym średniowieczu, w XV wieku, a jej brutalnym architektem był Iwan Groźny. To wtedy powstaje idea Moskwy jako trzeciego Rzymu, ideologia usprawiedliwiająca ekspansję i podporządkowanie sąsiadów. Jest to jednak projekt późny i reaktywny, zbudowany, podobnie jak teraz na potrzebie nadrobienia cywilizacyjnego zapóźnienia. W tym samym czasie Ukraina, choć poddawana różnym wpływom politycznym, zachowywała ciągłość kulturową i społeczną. Istniały tam struktury lokalne, tradycje prawa zwyczajowego, silne wspólnoty osiadłe, pamięć o dawnej państwowości kijowskiej. Ta różnica jest kluczowa.

Ukraina nie musiała tworzyć swojej historii od zera ani zapożyczać jej od innych. Rosja chce jej ją teraz zagarnąć.

Jednym z największych tabu rosyjskiej historiografii jest kwestia etnicznych i kulturowych wpływów stepowych. Badania genetyczne jasno pokazują, że znaczna część populacji rosyjskiej, zwłaszcza na północy i wschodzie, posiada wyraźne domieszki związane z ludami ugrofińskimi oraz późniejszymi falami ludności stepowej, w tym z okresu dominacji mongolskiej. Nie jest to powód do wstydu sam w sobie, ale jest to fakt, który burzy mit o czysto słowiańskiej Rosji jako naturalnym centrum wschodniosłowiańskiego świata. Tymczasem ukraińska populacja wykazuje znacznie większą ciągłość genetyczną z wczesnymi wspólnotami słowiańskimi wywodzącymi się z rejonu Dniepru i Prypeci. Różnice etniczne i genetyczne między Rosjanami a Ukraińcami są realne i mierzalne, podobnie jak różnice kulturowe, społeczne i historyczne. Wspólny językowy korzeń nie oznacza wspólnej tożsamości narodowej, tak jak wspólna łacina nie czyni z Francuzów i Włochów jednego narodu.

Właśnie dlatego Ukraina jest dla Putina tak niebezpieczna. Jej istnienie podważa mit o Rosji jako jedynym spadkobiercy Rusi i jedynym prawdziwym państwie wschodniosłowiańskim. Jeśli Ukraina jest odrębna i suwerenna, to rosyjska narracja o własnej wyjątkowości traci fundament.

A jeśli dodatkowo Ukraina okazuje się kolebką słowiańszczyzny, to rosyjski projekt tożsamościowy zaczyna wyglądać jak konstrukcja wtórna, zbudowana na zapożyczeniach i zawłaszczeniach. W tym kontekście 'denazyfikacja’ nabiera prawdziwego znaczenia. Nie chodzi o walkę z ideologią, lecz o walkę z pamięcią. O próbę wykreślenia Ukrainy z historii albo wpisania jej na nowo jako części rosyjskiego świata. To dlatego rosyjska propaganda tak obsesyjnie neguje istnienie narodu ukraińskiego, nazywając go sztucznym tworem, projektem Zachodu albo chwilowym odchyleniem od rzekomej normy historycznej. Ten sam mechanizm działa w przypadku Krymu. Twierdzenie, że Krym był od zawsze rosyjski, nie ma żadnego oparcia w faktach. Przez większość swojej historii Krym był związany ze światem czarnomorskim i stepowym, zamieszkany przez różnorodne ludy, w tym Tatarów krymskich. Rosja pojawia się tam dopiero jako imperialny zdobywca w XVIII wieku. Mówienie o odwiecznej rosyjskości Krymu jest próbą retroaktywnego uzasadnienia współczesnych ambicji terytorialnych. Wojna z Ukrainą nie jest wyłącznie konfliktem o granice czy wpływy geopolityczne. Jest wojną o prawo do narracji, o to, kto ma prawo opowiadać historię Europy Wschodniej. Dla Putina Ukraina musi zostać podporządkowana albo wymazana, ponieważ jej istnienie zagraża spójności rosyjskiego mitu o sobie samej.

TU I TERAZ