Biedronka z częścią restauracyjną z daniami na wynos? Jest na to spora szansa.
Wypowiedź Dos Santosa w wywiadzie dla BI Polska rozwiązała worek z domysłami i spekulacjami. Ale po kolei – CEO Jeronimo Martins, właściciela Biedronki, komentując plany firmy na najbliższe lata stwierdził, że w ofercie pojawi się zdecydowanie więcej produktów świeżych i gotowych dań, co sprawi, że sklep stanie się w większym stopniu „restauracją z jedzeniem na wynos”.
Ta decyzja podyktowana jest oczywiście analizą sprzedaży, z której wynika, że obecnie 40 proc. stanowią produkty świeże. Ambitnym planem Dos Sanotsa jest osiągnięcie na tym polu wskaźnika 70 proc.
Nie zostały podane żadne szczegóły zmian, a mimo to wiele mediów przedstawiło już swoją wizję tego, jak będzie wyglądał nowy profil działalności Biedronki. Wizja rodem z IKEA należy raczej do sfery marzeń, a większość obstawia jednak coś na kształt bistra czy punktów gastronomicznych, jakie funkcjonują np. w Carrefourze czy „sprzedaży zza lady” – jak hot-dogi w Żabce i na stacjach benzynowych. Uznanie jednak tych opcji za „restaurację”, a takiego określenia użył przecież Dos Santos, jest mocno na wyrost. Może Biedronka faktycznie czymś nas zaskoczy.
Mimo że wiadomość została przyjęta z dużym zaciekawieniem i entuzjazmem, to jednak nie brakuje głosów krytyki. Sporo klientów nie chce żadnych zmian, obawiając się, że w ich osiedlowych dyskontach zostanie nagle wyznaczona jakaś „strefa restauracyjna” – a przecież jednym z największych powodów do narzekań od zawsze jest niewystarczająca ilość miejsca w alejkach między regałami. Nie zapominajmy jednak o tym, że niedawno Biedronka zaskoczyła klientów, otwierając kilka nowych placówek określonych mianem premium, udowadniając tym samym, że nie musi działać według jednej formuły, tylko jest gotowa na zmiany – w tym także wystroju sklepu i na rozszerzanie swojej oferty.
Poza tym nikt nie twierdzi, że rewolucja dotknie wszystkie istniejące Biedronki, zwłaszcza że Dos Santos zapowiedział otwarcie 100-150 nowych placówek w tym roku. Być może to one będą w pierwszej kolejności wyposażane w odpowiednie zaplecze – chociażby kuchenne – dla nowych działań.
Zarówno entuzjaści, jak i przeciwnicy biedronkowych planów są jednak zgodni co do jednego – mogą one być jakimś wybiegiem mającym na celu ominięcie zakazu handlu w niedzielę. A przynajmniej do odrobienia strat, jakie ta zmiana w prawie zafundowała dyskontowi. Co prawda przedstawiciele Biedronki twierdzą, że dość szybko udało się im odnaleźć w nowej rzeczywistości, a 70 proc. strat są w stanie nadgonić, to jednak przyznają, że sytuacja kosztuje firmę także dużo stresu. Dotyka bowiem nie tylko poziomu finansowego, ale i zarządzania ludźmi czy logistyki.
Jedno jest pewne: jeśli w menu pojawią się Świeżaki w sosie własnym, to jaka by nie była formuła restauracji w Biedronce – sukces gwarantowany.