Amerykańscy miliarderzy kupują w Nowej Zelandii schrony na wypadek apokalipsy
Gdyby zrobić ankietę, dotyczącą przewidywań co do końca świata, pewnie odpowiedzi byłyby różne – od inwazji zombie, przez widmo Dnia Sądu, po takie bardziej już poparte nauką czy sytuacją polityczną na świecie, jak zmiany klimatyczne czy wojna nuklearna. Mimo wszystko wizje te wydają się być albo mało realne, albo zbyt odległe. Nie spędzają snu z powiek opinii publicznej i nie zajmują pierwszych stron gazet. Dyskutuje się o nich czysto teoretycznie i na zasadzie „co by było gdyby”. Nie przekłada się to zazwyczaj w żaden sposób na jakieś działania zapobiegawcze czy ochronne.
Tymczasem wśród amerykańskich miliarderów zaczyna szerzyć się tendencja do zabezpieczenia się na okoliczność apokalipsy. Czy oni wiedzą o czymś, czego my nie wiemy? Czy do planety Ziemia zbliża się kometa, którą oni wypatrzyli już przez swoje super zaawansowane technologicznie sprzęty, ale nie widzą sensu w sianiu popłochu, bo i tak nic nas nie uratuje? Na szczęście – niekończenie.
– Są osoby, które posiadają niewyobrażalnie wielki majątek – tłumaczy w wypowiedzi dla Bloomeranga były premier Nowej Zelandii John Key – Kiedy ma się taką ilość pieniędzy, można dojść do punktu, w którym zainwestowanie niewielkiej dla nich kwoty w plan B, nie wydaje się niedorzecznym pomysłem.
Wybór pada na Nową Zelandię z tego względu, że to jakby „ostatni przystanek” na mapie przed Antarktyką. Państwo wyspiarskie położone na Pacyfiku zamieszkuje zaledwie 4,8 mln mieszkańców.
Oprócz korzystnej lokalizacji, jest też atrakcyjnym punktem ze względu na to, że postrzega się je jako terytorium neutralne w wypadku wojny światowej plus posiada dość luźne regulacje prawne.
Choć to ostatnie akurat zmienia się, często na niekorzyść potencjalnych zainteresowanych zakupem tam schronu. W sierpniu rząd tego kraju uchwalił prawo, które zabrania sprzedaży nieruchomości osobom, które nie są obywatelami Nowej Zelandii. Nie będzie więc już tak łatwo, ale na pewno niektórzy już ustawiają się w kolejce po nowozelandzki paszport.
Koszt wybudowania takiego schronu to – dla zwykłego zjadacza chleba – bajońska suma. Istnieją co prawda bunkry, które mają pomieścić 300 osób i ich koszt to 35 tysięcy dolarów od osoby. Są jednak i takie, które konstruowane są w USA i przetransportowywane do Nowej Zelandii, gdzie zostaną ukryte w ziemi w jakimś sekretnym miejscu. Te właśnie są inwestycją, którą szacuje się nawet na 8 milionów dolarów.
Firma Rising S. Co, która zajmuje się ich budową, oferuje schrony w wersji deluxe. Oprócz sypialni, kuchni, łazienek, znajdować się tam mają sale gier, ogrody czy pomieszczenia będące prywatnym arsenałem broni.
Na okoliczność katastrofy kupowane są również helikoptery czy prywatne samoloty – zatankowane i gotowe do startu w każdej chwili.
Miliarderzy mają również spakowane specjalne torby – wypełnione lekami, pieniędzmi lub wartościowymi przedmiotami, bronią.
Steve Huffman, współzałożyciel Reddita, przyznaje się do posiadania broni i motocykla na wypadek apokalipsy. Do jego zakupu zainspirował go film „Dzień zagłady”, a konkretnie scena, w której wszyscy w krytycznym momencie tkwią w niebotycznym korku w swoich samochodach, bez możliwości ucieczki. Motor ma rozwiązać ten problem.
Nie wszyscy miliarderzy widzą jednak sens w takich zakupach i działaniach. Pojawiają się głosy, że żyjemy w świecie, który jest tak nierozerwalnie ze sobą połączony pod każdym względem, że Nowa Zelandia nie jest, niestety, żadną opcją ratunku, bez względu na to, jakie nieszczęście miałoby dotknąć naszą planetę. To trochę marna pociecha, więc chyba nie pozostaje nam nic innego, jak pozytywne myślenie. I może jeszcze kupimy kilka konserw i CB-radio.
Tekst: Kinga Dembińska