Reżim rusza na wojnę z największymi firmami świata – Chiny chcą uregulować swój przemysł technologiczny
Chiny są obecnie jednym z największym gospodarczych hegemonów świata. Pod względem PKB ustępują tylko USA, a licząc parytet siły nabywczej (PPP), który często uważany jest za bardziej miarodajny wskaźnik, nie mają sobie równych – pod tym względem przegoniły Stany Zjednoczone już w 2013 roku. Chińska rewolucja technologiczna pomogła zmienić długoterminowe perspektywy gospodarcze w kraju, umożliwiając przeskoczenie ponad zwykłą produkcję i rozwinięcie u siebie nowoczesnych rozwiązań, jak cyfrowa opieka zdrowotna i sztuczna inteligencja.
Tak silny przemysł technologiczny nie tylko napędza gospodarkę i ogólny dobrobyt Państwa Środka, lecz rzuca wyzwanie innym potęgom w tej dziedzinie – Japonii, Korei Południowej, Indiom, a przede wszystkim Stanom Zjednoczonym.
Z tej właśnie przyczyny zaskakujące zdają się kroki prezydenta Xi Jinpinga, który rozpoczął wojnę z rynkiem technologicznym w swoim własnym kraju. Podjęto ponad 50 działań regulacyjnych przeciwko wielu firmom w związku z szeregiem domniemanych przestępstw, od nadużyć antymonopolowych po naruszenia danych. Groźba rządowych zakazów i grzywien zaważyła na cenach akcji, kosztując inwestorów około 1 bln dolarów. Wartość przemysłu technologicznego w Chinach ocenia się natomiast na 4 bln dolarów.
Celem, jaki przyświeca Xi Jinpingowi, jest najpewniej uregulowanie i podporządkowanie sobie rynku cyfrowego, przeprojektowanie go zgodnie z myślą Partii. Chiny spóźniły się bowiem z zaostrzeniem swojej polityki wobec cyfrowych gigantów. Gdy skupione były na trzymaniu w ryzach finansów, telekomunikacji i energii, pozwoliły, aby przedsiębiorcy z branży technologii działali niemal nieregulowani. Dlatego też mogli się tak szybko rozwijać. Chinom nie chodzi jednak o niepohamowany, galopujący rozwój za wszelką cenę. Tym, co najbardziej martwi Xi Jinpinga, jest monopolizacja rynku technologicznego.
Rynek pozwolił na szybki wzrost najsilniejszych graczy, ale ci z kolei miażdżą słabszych konkurentów lub wykorzystują swoich pracowników. Chiny wierzą więc, że regulacje, nawet jeśli osłabią najpotężniejsze firmy, pozwolą w ogólnym rozrachunku na rozwój rynku jako całości.
Atak na własny przemysł może być też odebrany jako pokaz siły Partii, która nie tylko nie pozwala na rozwój równorzędnie silnych podmiotów, ale też chce pokazać, kto tutaj ostatecznie rządzi. Ważne mogą być też względy geopolityczne – zależność Chin od tajwańskich mikroprocesorów (o czym pisaliśmy tutaj), jest im bardzo nie na rękę. Władze liczą na to, że jeśli rozprawią się z monopolem pracodawczym największych korporacji, co ambitniejsi programiści i inżynierowie otworzą swoje firmy, które być może pozwolą Chinom na dywersyfikację rynku i tym samym uniezależnienie się od zagranicznych przedsiębiorców.
Chiny właściwie robią to, co na Zachodzie popiera wielu komentatorów. Zwolennicy regulacji przemysłu zwracają uwagę na takie zagrożenia ze strony prywatnych korporacji jak monopolizacja, gromadzenie danych czy wykorzystywanie słabszych konkurentów i swoich pracowników.
Chiny po prostu ignorują obawy wynikające z przyjęcia postawy liberalnej w kwestii gospodarki – silna państwowa interwencja i podporządkowanie sobie prywatnych przedsiębiorstw zdaje się w USA nie do pomyślenia.
W Chinach jednak przyjmuje się postawę kapitalizmu państwowego, gdzie naturalne jest to, że państwo ingeruje w firmy, mając na celu poprawę dobrobytu ogółu.
Wadą tej wojny Xi Jinpinga może być negatywna reakcja obywateli Chin, którzy dwa razy zastanowią się, zanim ruszą na podbój rynku – mówiąc krótko, osłabi to ducha przedsiębiorczości, który w krótkim czasie wyniósł ten rynek na globalny szczyt.
Zdjęcie główne: Ted Warren/AP
Tekst: Miron Kądziela