Art deco – maszyna
Początki XX wieku to czas gwałtownego skoku technologicznego i głębokiej fascynacji nowoczesnością. Coraz powszechniejsze stawały się fotografia i kino, pojazdy konne zostały zastąpione przez szybkie automobile, miasta rozbłysły w nocy dzięki oświetleniu elektrycznemu, a zakłady produkcji ulegały coraz większej mechanizacji. Miękki, ‘roślinny’ styl secesyjny nie oddawał już ducha tej epoki, dla której najważniejszą figurą stała się maszyna. W sztuce awangardowej, takiej jak kubizm, włoski futuryzm czy rosyjski konstruktywizm, królowała estetyka geometryczna, która odcisnęła swoje piętno także na nowym stylu dekoracyjnym, stosowanym chętnie w architekturze i w sztuce użytkowej.
Wyidealizowane portrety i akty autorstwa Tamary Łempickiej charakteryzują się lekko kubicznymi formami i nasyconymi barwami. Jej najbardziej znany obraz to autoportret „Tamara w zielonym Bugatti”, który znalazł się na okładce czasopisma „Die Dame”.
Art deco, bo o tym właśnie stylu mowa, był kojarzony z bogactwem i luksusem, jako że upodobał sobie materiały wysokiej jakości i drogie.
Jako styl nowoczesny swój triumf święcił na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Dekoracyjnej i Wzornictwa w Paryżu w 1925 roku. I choć bogactwo kryształowych, ornamentalnych form art deco w pewnym momencie także odeszło w zapomnienie, to późna odmiana tego stylu, określana jako Streamline Moderne – cechująca się upodobaniem do cylindrycznych, obłych kształtów – do dziś jest kojarzona z nowoczesnością i chętnie stosowana w dizajnie. W modernizmie istniała oczywiście także jego bardziej purystyczna odmiana, odrzucająca nadmiar dekoracji i dążąca do harmonijnych, minimalistycznych rozwiązań, co najlepiej obrazuje popularne powiedzenie architekta Miesa van der Rohe: ‘Mniej znaczy więcej’.
Tekst: Karolina Plinta