Na Alasce wprowadzono bezwarunkowy dochód podstawowy, ale ludzie nie przestali pracować
Kwestia bezwarunkowego dochodu podstawowego to jeden z najgorętszych tematów w bieżących dyskusjach specjalistów od ekonomii z całego świata. W dobie błyskawicznego rozwoju sztucznej inteligencji, a szczególnie robotów, zabierających stopniowo stanowiska pracy coraz większej liczbie osób, zasadnym staje się pytanie, co zrobić, by zabezpieczyć ludzi przed rysującym się na horyzoncie kolejnym z cywilizacyjnych wyzwań.
Oczywiście wątek bezwarunkowego dochodu ma swoich przeciwników jak i entuzjastów. Ci pierwsi zwracają uwagę między innymi na to, że praca stanowi dla wielu osób cel, nadaje codzienności sensu, dostarcza okazji do spełniania się oraz, co być może kluczowe, zapewnia społeczną spójność. Nie mówiąc już o ryzyku rozleniwienia się, przekierowania przez ludzi uwagi z pożytecznych rzeczy np. na ciągłe imprezy i używki oraz całym szeregu ewentualnych negatywnych następstw związanych ze zmianami.
Tymczasem zwolennicy podkreślają, że w większości przypadków sens płynący z pracy to tylko ułuda, gdyż mamy do czynienia z wykonywaniem bezsensownych czynności, by zapewnić sobie w miarę znośny byt. Podstawowy dochód pozwoliłby nam zaś cieszyć się większą ilością czasu, przeznaczaniem go na naukę i, w efekcie, realizowaniem się na polach, które naprawdę nas interesują, co przynosiłoby społeczeństwu wyłącznie korzyści. Jak wielu ludzi z pasją przez okoliczności życiowe zmuszonych jest do wykonywania obowiązków, których szczerze nienawidzi? No właśnie. Dla sympatyków tej drugiej perspektywy z mroźnej Alaski dotarło światełko nadziei, ale po kolei.
Dotychczasowe badania nad UBI (Universal Basic Income) były w większości przypadków obarczone takimi zniekształceniami jak niereprezentatywna próbka uczestników czy krótki czas testów. Jedne z najgłośniejszych przeprowadzono w latach 70. i skupione były na wątkach wygranych w loterii oraz eksperymentach podatkowych. Wykazały one, że przy każdym wzroście o 10 proc. w dochodzie biernym, dochodziło w efekcie do spadku o 1 proc. w tym wypracowywanym przez jednostkę. Czy jednak rzeczywiście wygląda to tak samo w długoterminowej perspektywie?
Alaska, dzięki przychodom ze swoich bogactw naturalnych, jak ropa czy minerały, mogła pozwolić sobie na konsekwentne wypłacanie od 1982 roku corocznej kwoty na każdego mieszkańca regionu. Osiągała ona nawet 2072 USD na głowę oraz 8288 USD dla czteroosobowych rodzin, choć w 2016 roku doszło do lekkiej obniżki. Jak świadczenie to wpłynęło na lokalny rynek i, co najważniejsze, jak kształtują się statystyki na tle tych sprzed finansowej darowizny?
Co ciekawe, wskaźnik stałego zatrudnienia nie zmienił się w ogóle, zaś jeśli chodzi o liczbę osób podejmujących się pracy w niepełnym etacie, ta wzrosła aż o… 17 procent.
Specjaliści przyczyny progresu dopatrują się w tym, że większa pula pieniędzy na lokalnym rynku spowodowała wzrost konsumpcji, a tym samym popyt na różnego rodzaju usługi, których świadczenie stało się z kolei dla niektórych osób świetnym sposobem na dodatkowy zarobek. Swoiste perpetuum mobile. Widać to szczególnie dobrze po korzystnych zmianach właśnie w sektorze usług i pozostających bez znacznych zmian wskaźnikach dotyczących aktywności związanej z produkcją i eksportem.
Ewolucja poglądów mieszkańców Alaski na to, jak zapatrują się na kwestię dalszego bycia beneficjentem dywidendy, nawet kosztem wyższych podatków, o sukcesie przedsięwzięcia mówi chyba najwięcej:
Oczywiście z jednego udanego przypadku nie można wnioskować o tym, że bezproblemowo takie rozwiązanie przyjmie się wszędzie. Największą rolę odgrywają tu przecież różne lokalne konteksty, wielkość państw czy regionów, ich zasobność, liczba mieszkańców, sytuacja ekonomiczna i wiele innych czynników istotnych przy ewentualnym wprowadzaniu dochodu bezwarunkowego. Jak jednak pokazała Alaska, gdzie przecież przyznawana kwota nie wystarczy nawet do pokrycia minimalnych kosztów życia – można. Globalne eksperymenty związane z UBI trwają i na pewno warto je obserwować.
Tekst: WM
Źródło: Quartz