Chrześcijaństwo a (toksyczna) męskość
Brak równowagi płciowej wśród wiernych stworzył narastający cykl 'feminizacji’ kultury chrześcijańskiej, który nasilił się w XIX wieku i trwa do dziś. Na przełomie XIX i XX wieku problem męskości chrześcijaństwa był już oficjalny i powszechny. Ówcześni uczeni doszli do wniosku, że winne jest odłączenie wiary od tego, co fizyczne – według nich nastąpił za duży podział na ciało i duszę. Idealnym rozwiązaniem wydawało się połączenie obu aspektów.
Tak powstało Muskularne Chrześcijaństwo. Historyk Clifford Putney definiuje to pojęcie jako 'chrześcijańskie zobowiązanie do dbania o zdrowie i męskość’.
Muskularne Chrześcijaństwie pierwszy raz pojawiło się w Anglii w latach 50. XIX wieku w powieściach Thomasa Hughesa i Charlesa Kingsleya. Obaj mężczyźni uważali, że Kościół Anglikański staje się zbyt miękki i zniewieściały. Stworzyli w swoich książkach bohaterów tworzących idealną przeciwwagę – młodych mężczyzn, którym udało się połączyć cnotę, etykę dżentelmeńskich chrześcijan z atletyzmem, koleżeństwem i honorem.
Związek chrześcijaństwa z ciałem fizycznym jest złożony. Według Biblii umysł skupiony na ciele jest przeciwny Bogu, ale z kolei chrześcijański Bóg wchodzi do świata wcielony, cierpi fizyczną śmierć, powraca w zmartwychwstałym ciele i obiecuje swoim uczniom podobne cielesne zmartwychwstanie.
Problem cielesności, głównie tej męskiej, stawał się coraz szerzej komentowany. Pojawiały się głosy, że religia, która ignoruje życie fizyczne, traci swoją męskość i ma niewielki wpływ na ludzi i ich sprawy.
Męscy reformatorzy chrześcijaństwa chcieli, by ich wiara skupiła się na ciele, czyniąc ją bardziej „muskularną” w sensie dosłownym i metaforycznym. Zwolennicy ruchu wierzyli, że wzmacnianie ciał wiernych jednocześnie popycha kulturę i etos Kościoła w bardziej praktycznym, „energicznym” i zorientowanym na działanie kierunku.
Dyscyplinowanie własnego ciała poprzez trening sportowy budowało silną wolę, która z kolei była niezbędna do odrzucenia pokusy, uczyła ciało bycia posłusznym dla umysłu. Kolejnym etapem miało być posłuszeństwo dla duszy. Muskularni Chrześcijanie chcieli stworzyć pokolenie 'dżentelmenów barbarzyńców’ – mężczyzn, którym udało się połączyć cechy niezbędnej męskości z chrześcijańskim charakterem. Ćwiczenia uchodziły za drogę do budowania męskich cech, takich jak siła i pewność siebie, sporty zespołowe uczyły poczucia honoru, koleżeństwa, tolerancji na ból i rozwijały doświadczenie w kontrolowaniu agresji.
Czy to zadziałało i wysiłki Muskularnych Chrześcijan odniosły sukces w kwestii zminimalizowania różnicy płci wśród wiernych? Wpływ Muskularnego Chrześcijaństwa był zauważalny, jednak nadal dość skromny. Odsetek mężczyzn w kościołach protestanckich wzrósł tylko o 6,4 proc. w latach 1906-1920. Chrystusa przedstawiano w bardziej męski sposób, powstało wiele nowych, bardziej męskich hymnów i dziesiątki męskich bractw.
Idea zaczęła wygasać jednak w latach 20. XX wieku. Po I wojnie światowej ludzie nie mieli ochoty na rozmowy o utrzymywaniu ciała w formie do walki czy celebrowanie takich cnót jak odwaga czy honor.
Ludzie chcieli po prostu wrócić do normalności, nie wieść intensywnego życia, a korzystać z takich dóbr jak radio czy samochód. Nie mieli ochoty na kolejne poświęcenia – czy to dla kraju, czy Boga. Rozkwitający świat biznesu także dostarczył nowych celów, w kierunku których mógł podążać człowiek. Jego pragnieniem stał się raczej urząd, a nie rezydencja w niebie.
Dlaczego więc to kobiety, mimo podjętej próby zniwelowania różnic, w dalszym ciągu częściej chodzą do kościoła? Po części ma to związek z faktem, że „cykl feminizacji” trwa tak długo, że przyjęto go za naturalny porządek rzeczy. Nie znając innej rzeczywistości, ludzie traktują kobiecą kulturę chrześcijaństwa jako coś oczywistego i sądzą, że kobiety są po prostu z natury bardziej uduchowione niż mężczyźni, a zatem naturalnie w większym stopniu skłaniają się ku religii. Kolejnym powodem mogą być napięcia między wiarą a męskością, które nadal istnieją w chrześcijaństwie. Niektórzy też spekulują, że chodzenie do kościoła uważane jest za zagrożenie dla męskości.
Męskie cechy tworzące Muskularne Chrześcijaństwo łudząco przypominają te, o których dzisiaj mówi się w kontekście toksycznej męskości.
O tym zjawisku szerzej pisaliśmy tu i tu. Maskulinizacja religii miała dużo szerszy wpływ na chrześcijańską, ale i zachodnią kulturę jako całość. Gdyby tak się nie stało, krajobraz współczesnego życia mógłby wyglądać zupełnie inaczej.
Zdjęcie główne: artofmanliness.com
Tekst: MZ