Jak świat się zerfrajerzył

To urządzenie idealnie rozumie współczesnego człowieka. On nie chce rewolucji, chce kosmetyki.
.get_the_title().

Był taki moment w historii ludzkości, kiedy wystarczyło mieć porządny kredens, komplet kieliszków na gości i zestaw garnków z grubym dnem, żeby uchodzić za człowieka ogarniętego. Potem przyszła era ekspresów do kawy, najlepiej takich, które nie tylko parzą, ale też mielą, liczą, analizują i prawdopodobnie wiedzą o tobie więcej niż twoja terapeutka. A potem pojawił się on — Thermomix. Biały, drogi, mówiący do ciebie mechanicznym głosem i obiecujący, że jeśli tylko go kupisz, to twoje życie w końcu zacznie przypominać katalog IKEA, tylko bez chaosu i zupki instant na kolację. Thermomix był symbolem wtajemniczenia. Oznaką tego, że ktoś 'już doszedł’. Że nie tylko gotuje, ale gotuje świadomie. Że nie smaży, tylko 'obrabia termicznie w kontrolowanej temperaturze’. Że nie robi zupy, tylko krem z pieczonych warzyw korzeniowych z nutą kminu. Problem z Thermomixem polegał jednak na tym, że był drogi. Bardzo drogi. I dość szybko okazało się, że nie każdy aspirujący przedstawiciel klasy średniej jest w stanie sprzedać nerkę albo wziąć leasing na urządzenie kuchenne, które wygląda jak skrzyżowanie blendera z robotem z Gwiezdnych Wojen.

I wtedy, niemal niezauważenie, do naszych kuchni wkroczył airfryer.

Niepozorny. Zgrabny. Czasem czarny, czasem biały, zawsze designerski. Urządzenie, które obiecywało coś absolutnie rewolucyjnego: wszystko to samo, tylko zdrowiej. Frytki, ale bez oleju. Nuggetsy, ale fit. Skrzydełka, ale 'z gorącym powietrzem’. I nagle okazało się, że świat nie potrzebuje już Thermomixa, żeby czuć się lepszy. Wystarczy airfryer. Tańszy. Bardziej dostępny. Demokratyczny. A przy tym idealnie wpisujący się w etos współczesnej aspirującej klasy średniej: to samo życie, tylko z mniejszym poczuciem winy. Bo airfryer nie zmusza cię do zmiany diety. On nie mówi: jedz inaczej. On mówi: jedz dokładnie to samo, tylko miej lepsze sumienie. Nadal jesz frytki, tylko teraz są na gorącym powietrzu. Nadal jesz kotleta, tylko bez smażenia. Nadal jesz mrożonego nuggetsa, tylko teraz możesz powiedzieć, że dbasz o zdrowie.

To urządzenie idealnie rozumie współczesnego człowieka: nie chce rewolucji, chce kosmetyki. I właśnie dlatego airfryer stał się symbolem nowej klasowości.

Nie tej starej, topornej, opartej na markach samochodów i metrażach mieszkań. Nie. To klasowość miękka. Subtelna, dostępna dla każdego. Taka, która objawia się w rozmowie przy kawie. 'My już nie smażymy. Od kiedy mamy airfryera, to jakoś tak lżej’, albo 'Dzieci nawet wolą frytki z airfryera’. Zdania rzucane niby mimochodem, ale z precyzją snajpera. Bo każdy wie, o co chodzi. Airfryer to sygnał. Kod. Flaga wbita w kuchenny blat. To znak, że jesteś ogarnięty. Że wiesz. Że czytasz. Że słyszałeś o cholesterolu, indeksie glikemicznym i że gdzieś w głowie masz pojęcie styl życia. Nawet jeśli ten styl życia polega głównie na siedzeniu na kanapie i oglądaniu seriali, ale za to z talerzem rzeczy przygotowanych bez oleju. Airfryer idealnie pasuje do świata, w którym wszyscy są trochę fit, ale nikt nie ma czasu. Do świata, w którym zdrowie jest obowiązkiem, ale przyjemność musi zostać. Do świata, w którym najważniejsze nie jest to, co robisz, tylko jak o tym opowiadasz. Bo przecież nie chodzi o to, że zjadasz trzecią porcję frytek. Chodzi o to, że są z airfryera. Wcześniej Thermomix był znakiem, że ktoś aspiruje wysoko. Że chce gotować jak ludzie. Że ogląda kulinarne programy i marzy o tym, żeby kiedyś zrobić risotto bez stresu. Airfryer to znak innego rodzaju aspiracji. On mówi: nie chcę być szefem kuchni. Chcę być zdrową wersją siebie. Taką, która nadal je pizzę, ale w wersji home made i na powietrzu. To aspiracja skromniejsza, ale bardziej masowa. I dlatego tak skuteczna.

Airfryer stał się też opisem tej szczególnej fazy życia, w której człowiek jeszcze nie jest bogaty, ale już nie chce być biedny.

Jeszcze nie ma domu pod miastem, ale już ma rośliny doniczkowe. Jeszcze nie ma prywatnej opieki medycznej premium, ale już ma smartwatcha. Jeszcze nie ma czasu, ale już bardzo dba o to, żeby wyglądać, jakby go miał. Airfryer idealnie wpisuje się w ten krajobraz.  Nieprzypadkowo pojawił się dokładnie w tym momencie, w którym wszyscy zaczęli mówić o zdrowiu psychicznym, work-life balance i self-care. To kuchenny odpowiednik jogi na YouTubie. Nie zmienia radykalnie twojego życia, ale daje poczucie, że coś robisz. Że jesteś w procesie. Że się rozwijasz. Stał się symbolem taniej konsumpcji. Idealnym przykładem mechanizmu, w którym pojawia się drogi produkt budujący aspirację, a chwilę później jego tańszy odpowiednik, który sprzedaje dokładnie to samo marzenie, tylko w wersji ekonomicznej. To fantastyczna ilustracja naszej epoki. Epoki, w której konsumpcja nie polega już na realnym zaspokajaniu potrzeb, tylko na kupowaniu symboli.

SPOŁECZEŃSTWO