Badania dowodzą, że zwracanie się do siebie słodkimi ksywkami wzmacnia związek
Niektóre pary mówią do siebie, jakby rozmawiały z małym kotkiem lub noworodkiem albo – w wersji light – przynajmniej zwracają się do siebie, używając najróżniejszych przesłodkich określeń. Osoby postronne mogą wręcz zacząć się zastanawiać, czy mimo konkretnego już stażu związku te pary w ogóle znają swoje imiona. Nie wspominając o tym, że przysłuchiwanie się temu „misiaczkowaniu” dostarcza często doznań podobnych do tych generowanych przez odgłos drapania paznokciami po tablicy, żucia gumy z otwartą buzią lub Enrique Iglesiasa, kiedy śpiewa z playbacku. Zresztą na żywo też.
Wiele osób nadawanie sobie słitaśnych ksywek uznaje za sztuczne, przesłodzone klimaty, powodowane miłosnym zaćmieniem mózgu, które jednak z czasem minie. Okazuje się jednak, że nie ma co się podśmiewać czy wywracać z dezaprobatą oczami, gdy mamy do czynienia z Panią Myszką i Panem Dzióbkiem. Co więcej – może lepiej wyjąć notes i zacząć robić notatki tego i być może innych patentów, które przydadzą się do umocnienia naszego związku.
Serwis Superdrug Online Doctor przeprowadził bowiem badanie, z którego wynika, że pary, które nadają sobie czułe, osobiste ksywki deklarowały większe zadowolenie ze swojego związku.
Wśród ankietowanych ze Stanów Zjednoczonych satysfakcja z relacji jest wtedy o 16 proc. wyższa, a w przypadku przepytanych Europejczyków jest to prawie 10 proc.
Trzeba przyznać, że te wyniki są naprawdę niezłe, biorąc pod uwagę, że mówimy nawyku, który nic nas nie kosztuje i nie wymaga praktycznie żadnego wysiłku.
Nazywanie siebie nawzajem przeróżnymi osobistymi określeniami sprzyja budowaniu intymności między dwójką ludzi i umacnia ich emocjonalną więź.
– Takie pieszczotliwe ksywki nie są tylko uroczym sposobem na zwrócenie uwagi naszego partnera. – komentuje dla Independent.co.uk jeden z członków teamu przeprowadzającego to badanie – Świadczą one raczej o tym, że czujemy się ze sobą na tyle blisko i komfortowo, że stworzyliśmy swój prywatny język miłości.
Tego typu wnioski pojawiły się już w 1993 roku, kiedy sprawą zainteresował się Journal of Social and Personal Relationship. Z jego badań również wynikało, że pary operujące czasem dziwnymi, ale czułymi słówkami są szczęśliwsze.
Poza tym ustalono wtedy, że wraz ze stażem związku używanie słodkich określeń zdecydowanie maleje. Najaktywniejsze i najkreatywniejsze na tym polu będą pary, które są ze sobą nie więcej niż 5 lat i nie mają dzieci.
Im więcej wspólnych wiosen (i dzieci), tym częstotliwość takich czułości mniejsza.
A jak tam u was ta sprawa wygląda, Dzióbaski? 😉
Zdjęcie główne: film „Pulp fiction”
Tekst: Kinga Dembińska