Miasta ogrody, zielona odpowiedź na kryzys industrialnej epoki

Z moralnej refleksji przełomu XIX i XX wieku wyrosła idea miasta ogrodu, które od 1903 roku zaczęły pojawiać się na mapie całej Europy.
.get_the_title().

Miasta ogrody narodziły się jako odpowiedź na uciążliwości wielkiej rewolucji przemysłowej, na smog, przeludnienie, choroby i społeczną alienację, która na przełomie XIX i XX wieku była codziennością robotniczych dzielnic Londynu, Manchesteru, Berlina i Łodzi. Ich ideowy ojciec, Ebenezer Howard, wyobraził sobie miasto, które połączy zalety wsi i miasta, czystość, zieleń i spokój z wygodami i pracą, ale bez wad obu tych światów. W jego propozycji kluczowe było nie tylko rysowanie ulic i placów, lecz także mechanizm własności gruntu, ziemia miała należeć do wspólnoty lub do powierników działających w jej imieniu, a rosnąca wartość terenu miała zasilać usługi publiczne, szkoły, parki, transport.

Z tej mieszanki moralnej reformy i inżynierii społecznej wyrosła najpierw idea, a zaraz po niej praktyka, realne miasta ogrody, które od 1903 roku zaczęły pojawiać się na mapie Europy.

Zasady urbanistyczne były zaskakująco precyzyjne jak na epokę, która dopiero wynajdywała planowanie przestrzenne w nowoczesnym sensie. Miasto ogród miało mieć wyraźną granicę, zielony pas wokół, który powstrzyma bezładną ekspansję i zapewni dostęp do pól, lasów i łąk. Wnętrze planowano jako układ dzielnic mieszkalnych rozdzielonych klinami zieleni, z ośrodkami codziennych usług w zasięgu krótkiego spaceru, ze szkołą, świetlicą, sklepami osiedlowymi i domem wspólnym. Ruch uliczny otrzymywał hierarchię, od cichych uliczek z niską zabudową, przez ulice lokalne, po przelotowe aleje obsadzone drzewami, dzięki czemu dominuje spokój i bezpieczeństwo dla pieszych. Przemysł i warsztaty nie były wykluczane, przeciwnie, w modelu Howarda tworzyły pierścień pracy, połączony z koleją, tak by mieszkańcy nie musieli dojeżdżać daleko i by miasto mogło być samowystarczalne gospodarczo. Architektura stawiała na wysoką jakość rzemiosła, na prostą, a przytulną formę, na dachy o łagodnych spadach, na cegłę, tynk i drewno, a także na ogrody przydomowe i wspólne skwery, które miały budować więzi sąsiedzkie.

Pierwszym poligonem sprawdzającym tę ideę była Anglia, Letchworth założony w 1903 roku pokazał, że z wizji można zrobić działające miasto.

Projekt prowadzili Raymond Unwin i Barry Parker, duet, który połączył urok tradycyjnego budowania z rygorem planowania. Ich drugim dziełem stał się Welwyn Garden City, rozpoczęty w 1920 roku, gdzie klarowna kompozycja alei, placów i zielonych klinów dała wzorzec, do którego odwoływano się przez całe stulecie. Brytyjski nurt szybko zyskał odmiany, Hampstead Garden Suburb w północnym Londynie próbował pogodzenia prywatnej własności z bardzo wysokimi standardami przestrzeni wspólnych, a powojenna fala new towns rozwijała schemat w bardziej nowoczesnym duchu. Kontynent europejski przyjął ideę z entuzjazmem i dopasował ją do własnych tradycji. W Niemczech powstały Hellerau pod Dreznem, związane z ruchem reformy sztuki użytkowej i z pracami Richarda Riemerschmida oraz Heinricha Tessenowa, a także Margarethenhöhe w Essen, fundacyjna dzielnica robotnicza zaprojektowana przez Georga Metzendorfa. W Belgii, szczególnie wokół Brukseli, wyrosły osiedla Le Logis i Floréal, gdzie stowarzyszenia mieszkaniowe połączyły kredyt społeczny z ambitną urbanistyką. We Francji kultura cité jardin rozwinęła się dzięki inicjatywom samorządowym, Suresnes i Drancy łączyły plan zielonych dzielnic z polityką zdrowia publicznego i usług społecznych.

Holandia dodała do ruchu pragmatykę planowania komunalnego, amsterdamskie tuindorpen po północnej stronie rzeki IJ pokazały, jak budować całe kwartały dla pracowników portów i stoczni, z domami w zabudowie szeregowej i z zielenią wplecioną w codzienną trasę do pracy.

Poza Europą silny ślad zostawił model w Stanach Zjednoczonych, Radburn w New Jersey autorstwa Clarence’a Steina i Henry’ego Wrighta wprowadziło układ superbloków, bezpiecznych pieszych przejść i cichych ślepych uliczek, który później kopiowano na całym świecie, a Canberra w Australii zaplanowana przez Waltera Burley’a Griffina czerpała z tej samej tradycji ideę miasta w krajobrazie. Polska też ma własny rozdział tej historii.

Najbardziej podręcznikowym przykładem jest Podkowa Leśna, miasto ogród wytyczone wśród sosen pod Warszawą, gdzie układ ulic wpisano w rysunek linii kolejki podmiejskiej, a każda działka miała zapewniony kontakt z zielenią.

W regionie warszawskim podobną genezę miały Komorów i Milanówek, choć każdy z tych ośrodków rozwijał się nieco inaczej, raz bardziej jako letnisko, raz jako całoroczne miasto z ambicjami. Silny i odmienny wariant pokazał Górny Śląsk, Giszowiec koło Katowic, zbudowany w latach 1907 do 1910 według projektu Emila i Georga Zillmannów, tworzył robotnicze miasto ogród z rynkiem, szkołą, parkiem i niską zabudową, a pobliski Nikiszowiec, choć gęstszy i bardziej zwarty, także czerpał z idei godnej, zdrowej przestrzeni życia robotników. W Poznaniu dzielnica Sołacz zaplanowana na początku XX wieku stała się eleganckim przykładem willowego miasta ogrodu z parkiem i aleją kasztanowców, we Wrocławiu podobną funkcję pełniły Karłowice i część Sępolna, w Bydgoszczy osiedle Sielanka projektu Josepha Stübbena wprowadziło angielski idiom ogrodowej dzielnicy do planu miasta nad Brdą.

W Warszawie z ducha tego ruchu wyrastał także międzywojenny Żoliborz z osiedlami WSM, gdzie urbanistyka wiązała się z ruchem spółdzielczym i programem społecznym.

Najważniejsi architekci i planiści tej epoki tworzyli wspólny język form. Raymond Unwin i Barry Parker odpowiadali za angielski kanon, Heinrich Tessenow i Theodor Fischer nadawali niemieckim realizacjom rygor prostoty i ładu, Georg Metzendorf zbudował robotnicze miasto w ogrodzie jako pełnowartościową część Essen, Clarence Stein i Henry Wright szukali amerykańskiej odmiany, w której transport i bezpieczeństwo pieszych stały się dominantą. Do tej listy można dopisać Patricka Geddesa, który uczył planistów myślenia w kategoriach regionu i środowiska, a także holenderskich i belgijskich urbanistów związanych z komunalnym budownictwem mieszkaniowym. Wspólny mianownik był jasny, człowiek ma mieszkać w miejscu zdrowym, zielonym i społecznym, a plan przestrzenny i ład własnościowy mają służyć tej zasadzie. Na początku XX wieku świat znał już związki między jakością powietrza, nadmiernym zagęszczeniem a chorobami, dlatego niska zabudowa, przewietrzane ulice, ogrody i skwery stały się narzędziem profilaktyki. Po drugie godność pracy i mieszkania, miasto ogród miało łączyć miejsce pracy i dom w sensownej odległości, by nie marnować życia na dojazdy i by dać robotnikom i klasie średniej przestrzeń równie szanującą jak centrum burżuazyjnego miasta. Po trzecie wspólnota, dom wspólny, świetlice, place zabaw i ogrody działkowe tworzyły oparcie dla rodzin, które przenosiły się z wsi do miasta, budowały więzi, które zmniejszały samotność w nowym środowisku. Po czwarte estetyka codzienności, staranne rzemiosło i harmonijny detal miały oswajać nowoczesność, nie przez monumentalne gmachy, ale przez jakość progu, furtki i ogrodu. Dominującą estetyką tych osiedli był nurt wywiedziony z angielskiego arts and crafts oraz z lokalnych tradycji budowania, czyli skala ludzka, rzemiosło, cegła, drewno i tynk, dachówka o ciepłej barwie, wykusze i ganki, a do tego zielone żywopłoty zamiast wysokich ogrodzeń. W Wielkiej Brytanii chętnie sięgano po odmiany stylu georgiańskiego i wiktoriańskiego w wersji uproszczonej, po motywy tudorowskie z murem pruskim, po bielone tynki zestawiane z czerwienią cegły i po proporcje, które dawały domom przytulność bez przesady w dekoracji. W Niemczech i Austrii rozwijał się heimatstil, czyli nowoczesna interpretacja rodzimego rzemiosła i regionalnych form, z czytelną tektoniką ścian, rytmem okien i skromnym detalem stolarskim. W Skandynawii ważny był romantyzm narodowy i jego późniejsza wersja klasycyzmu nordyckiego, stonowana, jasna, regularna, w której ogrody i mała architektura budowały spokój codzienności. Z czasem do palety dołączyły nurty nowoczesne. Holenderska szkoła z Amsterdamu wnosiła ekspresję cegły, plastyczne gzymsy i staranny rysunek okien, a równolegle pączkowały wpływy de stijl i funkcjonalizmu, które w późnych realizacjach porządkowały elewacje i wprowadzały proste bryły. W Stanach Zjednoczonych osiedla inspirowane miastem ogrodem łączyły urok kolonialnych form z planem superbloku, a architekci tacy jak Clarence Stein upraszczali detale na rzecz dobrych przekrojów ulic i bezpiecznych przejść dla pieszych. W Polsce, obok ceglanej tradycji śląskich kolonii robotniczych, pojawiał się nurt dworkowy i odwołania do rodzimego klasycyzmu, z gankami i lukarnami, a w latach trzydziestych coraz silniej przebijał funkcjonalizm, który porządkował siatkę zabudowy i upraszczał detale, nie rezygnując z ogrodów i zieleni ulicznej.

Niezależnie od lokalnej odmiany rdzeń był wspólny, niska i średnia zabudowa, najczęściej jeden do trzech poziomów, domy bliźniacze i szeregowe zamiast wysokich kamienic, mocny akcent na kąt nachylenia dachu i rytm okien, fronty z loggiami, werandami i małymi ogródkami.

Materiały wybierano świadomie, cegła zapewniała trwałość i mikroklimat, tynk i drewno ocieplały odbiór, dachówka tłumiła hałas i współgrała z zielenią, detale stolarskie i kowalskie były proste, ale dobrej jakości. Komponowano nie tylko same domy, lecz także ulicę, latarnie, ławki, pergole, murki oporowe i ogrodzenia z żywopłotu, tak by całość tworzyła czytelną tożsamość miejsca. W efekcie miasta ogrody miały architekturę, która nie przytłaczała mieszkańca, lecz podkreślała codzienność. Łączyły tradycję z nowoczesnością, rzemiosło z planem, a gdy modernizm przyspieszył, potrafiły adaptować jego dyscyplinę bez utraty miękkości zielonego otoczenia. Dlatego do dziś te dzielnice są czytelne w terenie, harmonijne bryły, powtarzalny, lecz nie monotonny detal i zieleń, która nie jest dekoracją, tylko równorzędnym składnikiem kompozycji, wyznaczają standard, do którego współczesne projekty wciąż chętnie się odwołują.

ARCHITEKTURA